Fundacja piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
STEFAN CIECHANOWICZ
Główny projektant Osiedla.Rozmowę przeprowadzono 2 lutego 2020 roku w mieszkaniu pp.Ciechanowiczów.
Nazywam się Stefan Ciechanowicz. Jestem architektem, który projektował to Osiedle wspólnie z moim kolegą Tadeuszem Kobylańskim, nie żyjącym już.
Skąd artyści w osiedlu? Była opinia, że są pracownie dla malarzy.. To jest pracownia, gdzie jesteśmy, pracownia dla architekta, gdzie mieszkam. Pracownie była nie limitowana. Tu sąsiadka obok ma 140 metrów , jej Ojciec był artystą malarzem i zaproponował taki metraż dla swoich potrzeb. Takich mieszkań-pracowni jest w osiedlu 12,tyle ile jest galeriowców wybudowanych. Że pracownie będą to my wiedzieliśmy już przy projektowaniu poddaszy. Warunkiem realizacji tego osiedla na Pradze Południe były trzy kondygnacyjne domy. Pani Zarębska , naczelny urbanista dzielnicy, dyktowała wytyczne dla projektowania .My w wytycznych dostaliśmy trzecią strefę czyli budynki wszystkie trzy kondygnacyjne. To było drętwe. Bez zróżnicowania. Myśmy wojnę toczyli i to w NAWIE- to już Tadeusz załatwiał, że się zgodzili , po porozumieniu się z Panią Zarębską, że będą także punktowce które będą miały piec kondygnacji. Dlaczego pięć? Bo do pięciu nie wolno było wind budować. W Olszynce Grochowskiej wywojowałem siedem., tam inna sytuacja urbanistyczna była. W punktowcach było miejsce zostawione na windy – dźwigi, dusza tak zwana gdzie teraz obecny prezes realizuje dźwigi windowe już dwa zdaje się są. To były warunki nie do przekroczenia. Był jeszcze trzeci warunek ,że od strony ulicy, zabudowy miejskiej nie będą budynki wyższe niż trzy kondygnacje .W tym budynku pracownie są poza trójką, one są wyżej ale dlatego maja dach stromy z tamtej strony. Jeden ze schronowców od strony działki ma 5 kondygnacji a od strony ulicy ma trzy kondygnacje i w dachu ma wykusze gdzie były sanitariaty i kuchnie. Warunków jeszcze było kilka: że będzie wydzielony teren pod przedszkole, usługi. Jak zaczęła się przejściowa swoboda, lata 90 te to dobudowano jeszcze dwa punktowce z frontu. O co chodzi z tymi schronowcami? To osobna historia. Te nasze trzy piętrowe budynki, każdy obsługuje tzw. kwiatek. Schrony tam zaprojektowane pomieszczą mieszkańców z tych czterech budynków. To wspólny jeden schron z jednymi urządzeniami filtracyjnymi, woda doprowadzona ekstra, wyjście ekstra. Taki schron to była ściana żelbetowa 50 cm, nasz ściany mają 38, strop był 40 centymetrowy ,żelbetowa płyta na krzyż zbrojona, na całym budynku. Goskrzyński załatwił w TOPLU Terenowa Ochrona Przeciwatomowa, przeciw lotnicza – osobny urząd, że będą schrony dla kompleksów 4 budynków , czyli dla tzw. kwiatka. To dawało oszczędności w realizacji. Punktowce od początku nie miały schronów. Są różnice wejścia do schronów, raz od południa ,kiedy w pobliżu ulicy, raz od północy. Są więc cztery kompleksy- schronowce. Ja byłem głównym autorem zespołu projektantów, który liczył w sumie około ośmiu osób. Jeden był na etacie spółdzielni. Drugi był który obsługiwał dokumenty, kserował , przygotowywał. Osiedle było pierwsza spółdzielnią mieszkaniowa po wojnie. To były lata 1956/57. Nie byłem partyjny ale w KC miałem duże uznanie. Ten budynek z gliny, materiałów na bazie gliny to miał 30 mieszkań dla pracowników szpitala w Tworkach. Później szpital całą swoją planowaną dalsza architekturę przeniósł do Bisprolu, za mną .Sam projekt tego gliniaka był w Bisprolu zrobiony. Byłem kierownikiem pracowni wielobranżowej. Projektowanie budynku gliny wymaga do współpracy konstruktora i architekta którzy się na tym znają. Nasz zespół Kobylański i ja byliśmy podlegli w projektach profesowi Gutowi, on ostateczny kształt akceptował i podpisywał. W samej Warszawie ile pan budynków zaprojektował , które Osiedla? Nie liczyłem ale.. dobijam do setki. W Warszawie projektowałem dużo, moich zupełnie autorskich projektów, wybudowanych będzie pewnie gdzieś około siedemdziesięciu plus ewentualnie wykorzystanie z katalogu moich projektów typowych. Wśród architektów nie było popularne projektowanie typowe, raczej to było na indeksie bo to zabierało im chleb. Tak mówili, że kupują gotowy projekt, zamiast płacic kilka tysięcy za indywidualna pracę i jednorazowy projekt to płacą 100 zł ze wszystkimi branżami elektryczność, woda, gaz, elektryczność, konstrukcja i architektura. Koszt odbitek był podobny. Koszty projektowania typowego były zawsze z mnożnikiem2. Projektowanie prywatne to było 05 cennika. Ale to też były pieniądze. Przeszło tysiąc złotych wypadało za taki domek szeregowy powiedzmy. Typowego projektu to architekt nie mógł odmówić, zatwierdzenia w swojej dzielnicy. To było zatwierdzane przez ministra w związku z tym projekty typowe nie cieszyły się sławą jako dobre rozwiązania. W pracowni projektowej osiedla było dobrze. Mielimy lokal na Smolnej, później na Paca skąd przeniesiono nas na Grenadierów. Tam do dziś mieści się biuro które też handluje mieszkaniami, zamianą ich itd. Praga się rozrosła i realizowana była przez jednego wykonawcę, dyrektora Buźko dyrektora KBM -u wschód i drugi taki był KBM-mu Północ,to był tamten z południowa Pragą Jaka wtedy była Warszawa? Była zniszczona! Wszystko jedno co aby budować ,aby szybciej! Nie było z czego to będziemy z gliny. Dlaczego Osiedle nie jest z gliny? Jak dostali lokalizację z wykopów porobili próbki: nie ma gliny, jest piasek ,dobry piasek do posadowienia, do produkcji ewentualnie cegły cementowej, pustaków cementowych , to tutaj można z miejscowego materiału , piasku korzystać. Na Osiedlu początkowo było jeziorko, tam gdzie teraz jest okrąglak , sklep była sadzawka i karasie łapali, przychodzili na ryby jak my przejmowaliśmy ten teren. Jeśli chodzi o wymogi to obowiązywały trzy kondygnacje od ulicy, potem pięć kondygnacji i na tym skończyliśmy .Bo po przeciwnej stronie osiedla Szaserów jest szkoła, żłobek, budynki użytkowane przez okolice. Tamtą część też mój kolego projektował. Później zarząd Osiedla przejmował wszystkie inwestycje. Właściwie wyręczał kwaterunek. Coraz mniej było realizacji finansowanych przez Państwo a coraz więcej było takich jak Osiedle Młodych, cała spółdzielnia nauczycielska bodaj w roku 57, Spółdzielnia nauczycielska to była zabudowa tam dookoła Sejmu. U nas była taka klauzula ,że będzie wybudowany budynek socjalno-administracyjny. Miał być zrealizowany tu gdzie teraz jest ten ogródek gimnastyczny , gdzie stoją przyrządy do rehabilitacji i ten dziecinny teren, ogrodzony do zabaw. Administracja tego Osiedla , tylko tego .Parter miał być pięcio, sześciopokojowy dla biura a pietra miały być socjalne. Na pierwszym piętrze miał być lekarz, pokój dla przychodzącego lekarza, pokój pielęgniarek miał być chyba stały. Ten plan był ustalany z towarzyszką Pawlak -Finderową bo ona w warunkach udzielenia zgody na spółdzielnie budowlana wstawiła tez konieczność budynku socjalnego. Pierwsze nasze poczynania to próby wstawienia tego budynku w projekt. Odbyła się w 57 roku rada techniczna tych planów na którą była zaproszona Pani Finderowa i ona naniosła tez swoje uwagi. Ja gdzieś mam protokół z tej rady, ja na niej nie byłem ale był Tadeusz. Kobylański. Wtedy byłem na wycieczce dookoła Europy, którą organizował Miasto Projekt. Poprzyjmowano z Ministerstwa finansów jakieś osoby które warunkowały przydział na ten wyjazd. Dostaliśmy przydział konserw na podróż. To były duże puszki szynki, pięciokilowe, jakieś schaby były i inne, nie mówiąc już o kaszy.. Autobus, przegubowiec FIATA, który mieścił 73 osób na wycieczkę zabrał 46. Wycieczka trwała Przeszło miesiąc. Pojechaliśmy przez Czechosłowację, Austrię Włochy. We Włoszech odwiedziliśmy nasze polskie cmentarze, na Monte Cassino, byliśmy również w Bolonii na cmentarzu polskim, potem przejechaliśmy do Francji, w miejscowości kasyna, potem do Paryża , oglądaliśmy historyczne miasteczka po drodze do Belgii. Tam zakwaterowaliśmy się w Ambasadzie Polskiej. Tam wtedy Ambasadorem był jakiś pracownik biura projektów czy jakiegoś urzędu. Z Belgii jechaliśmy przez Zachodnie Niemcy do NRD dojechaliśmy tam a 22 lipca ,kiedy w sali ambasady był bankiet a my w tej Sali musieliśmy nocować. Musieliśmy ją potem uprzątnąć z butelek i przedmiotów bankietu aby przenocować. Oficjalnie nie mieliśmy przewodnika ani tzw. ”opiekuna” politycznego. Ale byli ludzie z ministerstwa finansów i z bezpieki najprawdopodobniej. Oglądanie organizowała trzyosobowa komisja. Nasz dyrektor biura projektowego, jakiś urzędnik z ministerstwa budownictwa to drugi i trzeci to przedstawiciel SARP-u . Oni chodzili tam wydębić zgodę. Bo to trzeba było specjalnej zgody na taki wyjazd. Pokrywało się to z potrzebą przeglądu gwarancyjnego autobusu Fiata. Przegląd był w jednym z włoskich miast.. po drodze. Myśmy jechali z południa na francuską stronę. Miałem mnóstwo zdjęć z wyjazdu. Był jeszcze jeden architekt w tej grupie oprócz mnie. Wysiadł z autokaru i zabłądził Piątek się nazywał. Z naszego biura wojewódzkiego z Warszawy. Odstawili go na granice już po naszym przejeździe. Poszedł do lasku i zabłądził i rezultat był taki ,że kierowca odjechał, bo stał w miejscu gdzie nie powinien stać to była szybka trasa łącząca Paryż przez Brukselę z NRD. To był rok 1957. Projektowanie osiedla było w toku. Ciechanowicz pojechał żeby się nauczyć jak wygląda projektowanie w świecie.. bo on tu projektuje…Spółdzielnia z tym wyjazdem nie maiła żadnego związku. To był jeden z pierwszych wyjazdów po wojnie. Musieliśmy mieć paszporty i do każdego kraju, wizę Austria, Włochy, Belgia, obecny NRF to wszystko musiało być ostemplowane. W NRD nie musiano stęplować. Co oglądaliście? Wszystkie zabytki. Ta podróż była niezwykłym wydarzeniem w tych latach. Jeszcze potem była „spowiedź”. Pojedynczo były wezwania, się chodziło. „Co Pan może powiedzieć o Zachodzie” o Zachodzie to ja mogę o budownictwie mówić „ nie nas to nie interesuje”. No cóż ja mogę więcej powiedzieć , byliśmy tam, zwiedzaliśmy gromadnie z nikim się nie kontaktowałem i tyle. Mówi się ze to osiedle artystów.. skąd to się wzięło…? Tu się wprowadził profesor ASP p. Kucharski który dostał podobną pracownię, mieszkanie, jak Ojciec p. Doroty Brodowskiej, dostał jeszcze piwnice jako pracownię ceramiczną, miał tam piece specjalne. On sprowadził, zachęcił do zamieszkania tutaj panią Teresę( Krzywicką ?), która wtedy „zabawiała się” meblościankami, projektowała. Tu jeszcze była pani, która projektowała w kamieniu, artystka , też z Akademii Sztuk Pięknych. Dostała nagrodę specjalną, już nie żyje, ona też była na liście projektantów. Kobylański wrócił wtedy z Algieru. On był adiunktem wówczas na ASP, specjalistą od architekturze wnętrz. Na te pierwsze przydziały musiała być czynna kotłownia i a kotłownia i była. Równolegle powstawała. Lista projektantów, to była enklawa, wszyscy mieli wyższe wykształcenie. Było mnóstwo spraw do zorganizowania. Trzeba było dociągnąć oświetlenie także. Bez oświetlenia nie mogła ruszyć produkcja materiałów budowlanych. Potem porozumiano się z cegielnią w Stramicy, cegielnia poniemiecka. Była tam jakaś glina składowana. Glina żeby nadawała się do przeróbki to musi co najmniej rok przezimować. Cegielnie „nadał” pełnomocnik rządu do spraw gliny, inżynier Hyra, który wiedział gdzie jakie cegielnie są do sprzedania. On później tutaj był jakiś czas kierownikiem budowy i przywożono cegłę do osiedla. Cegielnie kupili a recenzje rzeczoznawców okazały się negatywne ale to już po kupieniu. Obok szpitala budowła się bocznica kolejowa podchodziła tutaj blisko na wysokości obecnej kostnicy szpitala budynku pogrzebowego Potem realizacje budynków przejęła KBM i cegielnie sprzedali. A ulice, ich nazwy? Garwolińska istniała. Nie istniała Szklanych domów, Romea i Julii, Wspólna Droga Ile Pan miał lat jak tu zaczął pracę? Jestem z 1928 miałem około trzydziestki. Najpierw pracowałem 8 lat w biurze budownictwa miejskiego ZOR to się nazywało Zakład OSIEDLI ROBOTNICZYCH to było na Wierzbowej Centralne Biuro i to biuro nam urząd podzielił na biura dzielnicowe. Myśmy dostali wschód. Nie tylko Warszawa. Starówka Lubelska jeszcze była obsługiwana przez nas. Wtedy byłem w pracowni konstrukcyjnej. Proponować mogłem z materiałów tylko cegłę cementówkę i rozbiórkową. Karierę to ja zacząłem jeszcze w liceum budowlanym na Hożej. Prawie o 4 lata dłużej się studiowało w tym liceum ale to dawało chleb od razu po wyjściu. Techników rozchwytywali. Ja zacząłem pracować w maju 1949 roku w pracowni konstrukcyjnej od bardzo prozaicznej funkcji. Byłem przepisywaczem z rękopisów obliczeń statycznych na kalkę. Tego trzeba było 5 egzemplarzy złożyć. Wszelkie inne zmiany były wnoszone do dziennika budowy przez autorów .Często znajdowałem jakiś błąd w tej podkładce która przepisywałem na kalkę… i tym sposobem przeniesiono mnie do robienia rysunków konstrukcyjnych to był ten następny etap. Kiedy dostałem pierwszą wypłatę, poszedłem do kierownika z pytaniem czy tu nie ma pomyłki. Bo dostałem 40 tysięcy netto wypłaty na rękę. Wówczas zarobek przeciętny, miesięczny urzędnika to było ok 8 tysięcy. Za przepisanie na czysto to była norma 10% tego co brał projektant. Ja za te pieniądze pamiętam jak dziś kupiłem dwa odbiorniki TESLA radiowe Jedno dla rodziców bo jeszcze ojciec żył a drugie dla siebie, płaszcz dla siebie z samodziału na Marszałkowskiej, chodziłem w takiej unrowskiej wiatrówce i zegarek u Pazderskiego w Alejach Jerozolimskich, to był jeszcze przedwojenny sklep. Parter był nie zburzony. Stary Zegarmistrz. Ten zegarek kosztował chyba 12 tysięcy Tisot. Do dzisiaj chodzi ale już nie mam siły w palcach go nakręcać. Wtedy to dla mnie było nienormalne – zaskakujące taka wypłata. Ja miałem podczas nauki do przeżycia wtedy niecałe 2 tysiące miesięcznie, które rodzice mi przysyłali i nagle taka wypłata. Miałem służbówkę. Przyjechałem do Warszawy 2 września 1945 roku.A w tej pierwszej pracy kierownik dzielił pieniądze, które były na akord. Wtedy wszyscy projektanci mieli powyżej 10 tysięcy. Zarabiali czasem i po 50 tysięcy na raz .tez tak było. Także moje 40 wtedy w tym biurze nikogo nie zdziwiło. To było Centralne Biuro projektów ZOR – w Pałacu Nieprosa na Wierzbowej. Bisprolu już też nie ma. Projektując to osiedle miałem nawał rysunków i był podział tu na projektanta i na technika. Praca tu to była moja pierwsza większa realizacja. Ta lokalizacja to było szczęście, które dostaliśmy. To było to co myśmy rzeczywiście wymyślili.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
STANISŁAWA DZIUBACKA
Lat 83.Rozmowę przeprowadzono 8 grudnia 2020 roku w Kredensie pod Oknami
Nazywam się Stanisława Dziubacka. Mieszkam w Osiedlu od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Zakład pracy załatwił mieszkanie zastępcze, bo spaliło mi się to w Rembertowie gdzie wcześniej mieszkałam.
Nazywam się Stanisława Dziubacka.
Mieszkam w Osiedlu od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku.
Zakład pracy załatwił mieszkanie zastępcze, bo spaliło mi się to w Rembertowie gdzie wcześniej mieszkałam.
Tu było dobrze, blisko do pracy wiec zamieszkałam na stałe. PZO- Polskie Zakłady Optyczne, tam pracowałam. Prowadziłam główny magazyn dla całego zakładu -odzieżowy. Odzieży roboczej. To były drelichowe spodnie, bluzy, buty ochronne, koszule były flanelowe.
Polegało to na przyjmowaniu odzieży dla pracowników, wydawanie ubrań roboczych. Pracowałam od 7.00 rano do 15.00.
Z komunikacją było bardzo słabo bo do Mińskiej, gdzie pracowałam nic nie jeździło. Trzeba było na Grochowską chodzić. Jak zamieszkałam to osiedle było, ale nie było chodników ani niczego.
Teraz jest ładnie. Pierwszy ze sklepów był okrąglak. Jak byłam dzieckiem pamiętam Warszawę, potem same ruiny. Najpierw pociągi towarowe były, jeździło się nimi ,osobowych nie było ,dopiero później ,to były lata ok 45 piąte. W czasie okupacji byliśmy wysiedleni z Warszawy, mieszkałam u Babci. Na Pragę Południe przyjechaliśmy bo tu mieliśmy rodzinę, w Rembertowie. Magazyn w którym pracowałam był duży, był głównym magazynem, obsługiwał kilka działów produkcyjnych, wielu pracowników, kilkaset osób, jeden na całe PZO . Pralnie tez były, odzież roboczą też się prało. Zarządzałam tez ta pracą w pralniach. Miałam pracowników.
Przydziały ubrań były na 6 miesięcy, 9 miesięcy i na 12.Zależy od wykonywanych funkcji. Byli i tokarze i frezerzy, różne zawody były.. Na ubraniach były numerki, do prania się oddawało przydziały, potem przychodzili ,brali sobie czyste.
Jak odeszłam na emeryturę miałam 50 lat. Była taka możliwość ,żeby wcześniej przejść na emeryturę. 55 ? jakoś tak.
Były spotkania sąsiedzkie?
Nie, nie było.. ja nie miałam czasu, do pracy z pracy, dzieci, zakupy dom. Mój mąż jeździł jako kierowca ciężarowego samochodu, wyjeżdżał za granicę, tu tam. Nie było go często w domu. Jeździł zakładowymi samochodami, też pracował w PZO. Wcześniej w WFM, w warszawskiej Fabryce Motocykli. Najpierw pracował na montażu, bo były u nas produkowane motocykle,te WFM-ki. Potem pracował jako kierowca.
Czy finansowo było dobrze?
No jakoś sobie dawaliśmy radę. W zakładach pracy organizowane były kolonie dla dzieci, można było korzystać z ośrodków wczasowych.
Czy wakacje, wyjazdy do ośrodków wczasowych były limitowane?
Czy można było jechać np. raz na dwa lata?
Nie, jak było miejsce to można było jechać. Chęć zgłosiło się do działu socjalnego. Nie było kłopotów z wyjazdami.
Czy były przyjaźnie w Osiedlu, czy w pracy?
Kiedyś nie było czasu na to. Wszyscy byli zagonieni. Teraz jest więcej spotkań i kontaktów. Obiady były w domu i dla dzieci tez w szkole. Jak się zapłaciło to były. Pamiętam takie okresy, że ciężko było cos kupić. Trzeba było postać w kolejce i się kupiło. Już później były domy towarowe na Pradze.
Jak do Pracy jeździłaś Stasiu.?
Przeważnie to pieszo, jakieś pół godziny, pomału.
Mój mąż wcześnie zmarł. Już jest ponad 30 lat.
Jaka Polska wtedy była?
Czy Twoja Polska to była praca i dom?
Tylko praca i dom!

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ŁUCJA GRABOWSKA
Rozmowy przeprowadzono w listopadzie 2019 roku i 24 grudnia 2020 roku w Kredensie pod Oknami
Nazywam się Łucja Grabowska. Mieszkam na Osiedlu Młodych, które się kiedyś nazywało Osiedlem młodych, bezdomnych kochanków ponad 60 lat.
Nazywam się Łucja Grabowska. Mieszkam na Osiedlu Młodych, które się kiedyś nazywało Osiedlem młodych, bezdomnych kochanków ponad 60 lat.
Osiedle Kochanków jako takie zobaczyłam w 1959 roku w lecie, będąc na spacerze, wycieczce ze swoim przyszłym mężem Zbigniewem Grabowskim, którego poznałam rok wcześniej. Skończył Politechnikę Warszawską w 55 roku i zaczął prace jak oni wszyscy po wydziale lotnictwa na Okęciu. Jeden z jego przyjaciół, Krzysztof, miał już rodzinę, maleńkie dziecko i mieszkał w Rembertowie. Dojazdy na Okęcie na 6 rano z Rembertowa były trudne. Zaczęły się poszukiwania mieszkania bliżej węzłów komunikacyjnych i centrum Warszawy. Dowiedzieli się ,że tworzy się Spółdzielnia młodych, siedzibę miała na ulicy Smolnej przy Związku Młodzieży Polskiej.
Powstał pomysł ,że na pustych terenach na Grochowie tam gdzie rok wcześniej mieszkała w namiotach młodzież z całego świata i odbywał się Festiwal Młodzieży będzie osiedle.
W 1957 roku mój mąż , jaszcze wtedy nie mąż, został członkiem tworzącej się spółdzielni, która się wtedy nazywała „Osiedle Młodych w budowie”,numer legitymacji członkowskiej miał 177.
Jechaliśmy tramwajem i wysiedliśmy przy ulicy Garwolińskiej, której nie było tylko tabliczka. Zatem Wysiedliśmy przy ulicy garwolińskiej i od tego przystanku była czarna żużlowa droga i mój mąż z dumą zakomunikował: ja to budowałem. Ja równie dumna byłam prowadzona ta żużlową drogą. Na prawo i lewo były puste chaszcze, owce się pasły, kozy, krowina. Były różne takie badyle. W końcu zobaczyłam baraczki ,na lewo szpital na Szaserów, on już był bardzo imponujący i dalej było już parę domów. Jedne były wyższe i Zbyszek mi powiedział ,ze to jest właśnie Osiedle Młodych i my tu będziemy mieszkać! Ja jeszcze nie wiedziałam ,że MY .
Byłam przejęta, to było na końcu świata i te owce, krowy..
Musimy wziąść ślub bo tutaj nasz dom się buduje
Wszystko potoczyło się dość szybko! Ja studiowałam geologię i miałam letnią praktykę studencką na dolnym śląsku, wiec metryki mu dałam i pojechałam. Dostałam wiadomość ,że mam przyjeżdżać bo mamy 28 sierpnia ślub. Krzysztof był świadkiem. On już miał tu mieszkanie.
19 października 1959 roku dostaliśmy klucze ! Przyjechaliśmy jak to nasze mieszkanie wygląda. Nasz dom był dwupiętrowy. Była moda na punktowce i wysokościowce.
Mój Zbyszek był na tyle rozsądny że chciał mieszkanie duże. Ten nasz budynek był ostatnim gdzie jeszcze można było wybierać mieszkanie. Jak przymierzał się do tego mieszkania budując spółdzielnię powiedzieli mu :Panie ale chociaż zona potrzebna, no to dlatego on mnie tak pogonił z tym ślubem..!
Mieszkanie jeszcze nie było gotowe, nie było wody, nie było niczego-klucz był. Zbyszek miał śrubokręt, żeby jakieś światło zainstalować. Jak weszłam do łazienki to w sedesie miałam „prezent”! Robotnicy zostawili nie sprzątnięte fizjologiczne wielkie coś! Konsternacja! Nie było wody! Poszłam do Krzyśków. Idąc do nich, do punktowca coś na mnie skoczyło, był wieczór. Jak weszłam do klatki, świeciło się światło i zobaczyłam na rękach maleńkiego kotka.
Okazało się, że jeśli jest już kot to trzeba było zamieszkać. Zbyszek zainstalował jedna żarówkę no i z tym kotem zostaliśmy. Jednym słowem kot przyspieszył przeprowadzenie się tam. Tej nocy nie pamiętam tylko to ,że mieliśmy KOTA!!!I na drugi dzień zaczęliśmy się tutaj sprowadzać! I dowiedziałam się ,że to w łazience to był prezent od budowniczych, którzy budowali nasze osiedle! Prezent na szczęście. Podobno jest taki zwyczaj! Największe szczęście na mnie spadło i w związku z tym wszystko w życiu będzie mi się powodziło! Potem okazało się ,że nie wszyscy mogli się czymś takim pochwalić.
Wtedy było fantastycznie. Mieliśmy kolegów i przyjaciół , cała ta grupa tu zamieszkała. Czuliśmy się bardzo dobrze, sami sprzątaliśmy klatki schodowe, były dyżury. Wszystko robiliśmy sami, sadziliśmy drzewa.
Spółdzielnia zwróciła się do wszystkich zakładów pracy w Warszawie o pomoc w zasiedleniu. W tedy nazywała się już Robotnicza Spółdzielnia Osiedla Młodych. Społeczność się rozszerzyła z fabryk z Żerania, z Warszawskiej Fabryki Pomp, WSK, wszystkie te zakłady na Grochowie, ZWAR,ZBM nr 4
Zaczęło się wtedy fachowo budować. Konieczny był nadzór bankowy ,który prowadziła moja przyjaciółka( ostatnia Śniadecka z domu)Nasz przyjaciel Olek miał nadzór prawny. Wszyscy się znaliśmy. Jak zaczęliśmy się rozmnażać było fantastycznie bo pomagaliśmy sobie i wszystko było właściwie wspólne. Ktoś zostawał z dzieciakami naszymi na dyżurze a myśmy chodzili i do kina i do teatru.
Mieszkali tu ciekawi ludzie. Maja Komorowska przez jakiś czas. Niedaleko mieszkał Emil Karewicz ,który tu przychodził. Tutaj na Osiedlu mieszkał p. Kozakiewicz no i na jakiś czas zamieszkał tu u nich Krzysztof Chamiec z Joanną Jędryką.
Pamiętam jak przywieziono na Osiedle wielkie drzewa, topole z przebudowywanej Alei 1 maja od Mostu Poniatowskiego do Ronda Waszyngtona. Szkoda było tych drzew i posadzono, przesiedlono je do nas. To była niebywała akcja i atrakcja dla nas. Dźwigi i cała operacja. Te drzewa, lipy rosną do dzisiaj.
Spółdzielnia się rozwijała i powiększyła się o teren po drugiej stronie Szaserów. Ta druga strona miała nam poprawić wskaźnik liczebny osób zamieszkujących na tzw. metrze kwadratowym .Bo po naszej stronie było za mało ludzi w stosunku do powierzchni i obowiązujących wówczas przepisów.
Niektórzy nasi sąsiedzi zaczęli się przenosić na tamta stronę Szaserów. Zostali nasi zaprzyjaźnieni architekci, którzy na samym początku jeżeli wybierali mieszkania to na ostatnim piętrze i z możliwością zagospodarowania sobie pracowni, później przebudowywali strych. Mieli mieszkania dwupoziomowe. Nie brano pod uwagę ,ze po wielu latach ,że każdy schodek jest problemem.
Były trzy rodzaje budynków. Były punktowce, galeriowce i klatkowce. Ja mieszkam w klatkowcu. A te galeriowce to był krzyk mody. Tam na Przyczółku Grochowskim Oskar Hansen ten galeriowiec wybudował. U nas na osiedlu były pierwsze meblościanki, zamiast ścian to stawiano szafki przegradzające.
Było tutaj przygotowane nawet takie pokazowe mieszkanie i jakaś oficjalna zagraniczna wizyta miała je oglądać. To była absolutna nowość. Modne były tez tzw. pikasy. Te tkaniny malowałyśmy same , farbowało się w garnkach, żeby zasłony były różnokolorowe. Mieszkała tutaj projektantka tego typu rzeczy, także odzieży. Tu mieszkali różni ludzie, którzy mieli swoich innych zaprzyjaźnionych, był ruch osobowości i zawodów. Byli plastycy, aktorzy, architekci, projektanci i robotnicy różnych specjalności. Spotykaliśmy się, graliśmy w brydża. Mieliśmy już po jakimś czasie znakomity autobus 102 ,który miał pętle przy ul Wspólna Droga na końcu osiedla. On w swoim czasie jeździł na plac Szembeka.Za czasów mojej młodości tam były ciuchy, i jeździło się kupować.
Mieliśmy sklep jak tylko się wprowadziłam ,w jednym z baraków budowlanych. Prywatny. Państwo mieszkający na osiedlu go prowadzili. Mleko się kupowało na kilogramy, było zamarznięte. Pan elegancko jak na tamte czasy ubrany rąbał je tasakiem i się tak kupowało, trzeba było przyjść z garnkiem.
Później była rewelacja , bo przychodziła pani z cielęcinką i chłopek z jajkami. Potem w sklepie było ogrzewanie i było prawie normalnie. Chodziliśmy tez na Plac Szembeka kupować.
Telefon był rarytasem. Jak się wprowadziliśmy był w osiedlu jeden telefon.
Mój mąż chodził co miesiąc w imieniu spółdzielni. do urzędu telekomunikacji i załatwiał telefony dla osiedla. To trwało. W końcu wychodził. Jak je dostaliśmy radość była wielka. Powstała nowa centrala. Mieliśmy numery zaczynające się od 610. W miedzy czasie mąż zaprzyjaźnił się z tym szefem od telefonów i przyjaźń trwała rodzinnie.
Już mieszkając na Osiedlu skończyłam studia ,zostałam magistrem geologii. Nie zaczęłam od razu pracy bo się rozmnożyłam. Miałam przerwę. Później zaczęłam pracować w Sanepidzie. Na geologii skończyłam geochemię, nie byłam takim geologiem co to wyłącznie z młotkiem biega. Byłam geologiem bardziej laboratoryjnym. Sanepid potrzebował geofizyka. Miedzy geofizykiem a geochemikiem jest blisko wiec się tam zatrudniłam. Okazało się ,ze mnie to absolutnie odpowiada. I właściwie całe swoje życie zawodowe to spędziłam właśnie tam.
Zajmowałam się ochroną radiologiczną, dlatego wszystkie aparaty rentgenowskie które były zarówno w szpitalach jak i przychodniach, placówkach naukowych były pod moim nadzorem. Było duże województwo i ja je miałam pod tzw. swoja opieką w tej dziedzinie. Potem już byłam szefem tego wszystkiego, tej radiologii sanepidowej do emerytury.
Nasz blok jest dwupiętrowy. Ja mieszkam na pierwszym piętrze. Suszarnie na górze są, pralnie.
Mam kresowe korzenie. Urodziłam się w Grodnie. Jak zaczęły się w Polsce tworzyć organizacje kresowe to oczywiście od samego początku się tam zgłosiłam. Działałam w Towarzystwie Wilna i Grodna. Towarzystwie osadników Kresów Wschodnich, Jestem członkiem Wspólnoty Polskiej. Potem się okazało ,ze jest stowarzyszenie im Elizy Orzeszkowej. Ja w tym Stowarzyszeniu im Elizy Orzeszkowej skończyłam jako wieloletni Prezes. Ono w tej chwili jest już rozwiązane .Ja jestem z tych młodszych przecież , mam przyjaciółki które jeszcze żyją ale np. jedna ma 102 lata. Utrzymujemy kontakt cały czas.
Zjeździłam zatem działając praktycznie całe kresy wschodnie. Zaczęłam swoje wyprawy na Wschód od wycieczki nad Bajkał
To była jedna z pierwszych wypraw polskich z TPPR em. Później jeździłam bliżej po naszych dawnych polskich terenach.
Jak zasmakowałam w podróżach to także jeździłam na Zachód. Całe moje życie oprócz tego ze pracowałam zawodowo to jeździłam. Pisałam trochę. W kurierze kresowym. Większość moich przyjaciół z czasu mieszkania na Osiedlu i pierwszych lat już nie żyje. To jest taka kolej rzeczy.
Tu na osiedlu zaprzyjaźniłam się z p. Zosią Borkowską, poetką, tekściarką piosenek dla dzieci, malarką. Też kiedyś wygrałam konkurs na piosenkę dla dzieci z p Sulejem napisaliśmy i dostaliśmy druga nagrodę, pierwszej nie było. Pan Wasowski nam gratulował.
W czasach studenckich, trzeba było dorobić do studiów i odpisywałam na listy w jednej z redakcji. Pisać to ja troszkę umiałam.
Zosia wyszła za mąż za kompozytora, za pana Uzdowskiego i później oni mieszkali u nas na osiedlu. Początki klubu Helios na Osiedlu, były wieczorki ,on grał na fortepianie Zosia czytała swoje wiersze i pokazywała swoje obrazy. Tkała przepiękne kilimki. Z kawałków skórek tez wyplatała chodniczki. Przyjaciół tu było bardzo dużo.
Tu wspomnienia są. Ci moi bliscy prawie we wszystkich domach mieszkali, byli.
Grochów wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Po stronie Grochowskiej były małe domki typu willowego. Miedzy ulica Szaserów a Grochowska też takie domki i domy były. Teraz to są tam takie różne developerskie budynki.
Tu dużym budynkiem był szpital na Szaserów. Budował się wiele lat. Potem dopiero senatorska kolonia no i kościół na Szembeka piękny był. Przy grochowskiej była kaplica ,która była naszym kościołem wtedy. Tu w tej kaplicy Matki Boskiej częstochowskiej wzięliśmy ślub. Inicjatywa budowy kościoła trwała 15 lat. Zabiegaliśmy o to aby w ogóle wybudować kościół i starania się zaczęły za Kardynała księdza Wyszyńskiego. Kucza- Kuczyński ten nasz kościół na Kobielskej projektował. To też jest historia wysiłków i inicjatywy wielu ludzi, którzy w większości mieszkali na naszym osiedlu. Podczas lat mojego mieszkania tutaj ta druga strona osiedla Szaserów się budowała.
Dla mnie to osiedle to moje miejsce do życia. Sentymenty są bardzo ważne. Osiedle Młodych jest części grochowa. Grochów jest dla mnie bardzo bliski chociażby dlatego, że Olszynka Grochowska i wspomnienia historii. Dla mnie Grochów i ta cześć Warszawy była w swoim czasie odkryciem. Pamiętam Warszawę jaka była poprzednio, pamiętam gruzy. Siostra moja mieszkała na Bielanach i tam jechało się tramwajem przez cała warszawę, getto, gruzy.
Jak zaczęłam studia mieszkałam w starej dziekance na Krakowskim przedmieściu. W starej mieszkali tez aktorzy i muzycy i plastycy. Po tej z tej dziekanki dostaliśmy akademik na Ochocie a aktorzy mieszkali na Bielanach. Te kontakty zostały. Stare Miasto się budowało.
W kościele św Marcina ,którego ściany się odbudowywały , w środku były różne warsztaty. Tam był szewc np. który mnie buty reperował. Idąc do kościoła św. Marcina na Piwnej pod 6 tką były Gołębie. Piwna była wybudowana. Niesamowite ilości gołębi , chodziliśmy je karmić. Dla mnie to była wielka atrakcja. Teraz tam jest taki portal z gołębiami upamiętniający to miejsce, Ja pamiętam jak Stare Miasto się odbudowywało.
Jako studenci braliśmy udział w różnych akcjach dla Warszawy. Ja osobiście układałam chodnik na ulicy Młodzieży Jugosławiańskiej to jest dziś ulica Foksal. ”Budowałam” stadion dziesięciolecia. Ciężarówką wypełniona piachem, ziemią i ma na czubku tej góry ziemi w tej ciężarówce, z łopatami , jechaliśmy mostem Poniatowskiego i ja się zastanawiałam czy jak spadnę z tej ciężarówki czy się utopię w tej Wiśle czy nie. Nie była ona dla mnie taka straszna .Moja rzeką ukochana i większą był Niemen. Jakoś nie spadła i trzeba było łopatami wysypać te ziemie .To nie była wywrotka. Taką mam cząstkę swojego wkładu pracy w stadion. Jestem związana z Warszawa absolutnie, w dalszym ciągu serce jest nad tym moim Niemnem, ale ono jest podzielane na pół. Jak się Warszaw zmieniał ,jak się budowało ,ja wszędzie byłam. To mnie interesowało , pasjonowało i to mi zostało. Na ile mogę w tej chwili to tez robię sobie wyprawy i wycieczki. Teraz właśnie powstaje ta obwodnica południowa.. nie wiem czy to zobaczę..
Jak Grochów znalazłam.. Jak studiowałam i mieszkałam w akademiku mój ojciec mieszkał w szczecinie, kiedy do mnie przyjeżdzał do Warszawy , robiliśmy zdjęcia ze wspólnych spacerów i wypraw. Odbierało się zdjęcia na Grochowie bliżej Placu Szembeka,.. Trzeba było pojechać tramwajem ,który dojezdżał do ronda Wiatraczna tylko ,tu były pętle ,naokoło były różne warsztaty a później od Ronda Wiatraczna do Szembeka był jeden tor z mijankami. Na każdym przystanku była mijanka tramwaj dojeżdżał do przystanku, czekał ,żeby ten tramwaj z naprzeciwka przyjechał, potem jechał dalej także taka podróż z Ronda Wiatraczna do Szembeka trwała dużo dłużej. Wtedy ta mijanka została zlikwidowana w 59 roku.
Pojechałam na ten Plac Szembeka odebrać wywołane zdjęcia, i ten ze fotograf nazywał się grabowski.. a ja później po kilku latach wyszłam za mąż za grabowskiego.. jakie to dziwne zrządzenie losu.Ja już wtedy w jakiś sposób do tego Grochowa zostałam przyszpilona. Powolutku trafiałam coraz bliżej na ten Grochów i w końcu zamieszkałam i mieszkam! Już nie wyprowadzę się stąd. Jeżeli to inaczej, wyprowadzę się zupełnie gdzie indziej. Mój syn tu się urodził. Budowaliśmy tu szkołę. To jest jakby taka sztafeta.. No tak jest w życiu.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ANTONI SZCZĘSNY
Opowieść mieszkańca Osiedla, Powstańca Warszawaskiego .Rozmowa przeprowadzona w Kredensie Pod Oknami 9 grudnia 2020 roku
Przerwałem studia w szkole inżynierskiej w Warszawie i zatrudniłem się w budownictwie. To było Państwowe przedsiębiorstwo budowlane nr 7.Barak na Moniuszki koło budynku PKO. Pracowałem tam przez pierwsze dwa lata przy odbudowie Warszawy .
Przerwałem studia w szkole inżynierskiej w Warszawie i zatrudniłem się w budownictwie. To było Państwowe przedsiębiorstwo budowlane nr 7.Barak na Moniuszki koło budynku PKO. Pracowałem tam przez pierwsze dwa lata przy odbudowie Warszawy .To był rok1950.Przy okazji się stawiało cos nowego też. Pierwsze Osiedle na Grochowie- nr 1 to był Zespół 4 czy pięciu domów mieszkalnych. Trzy piętrowce, jedno, czy dwu klatkowe na terenie dawniejszego cmentarza chyba „ruskiego”. Powstało po powstaniu, koło istniejącej jeszcze fabryki sprzętu spawalniczego „Peru”. Mniej więcej na wysokości dziś Urzędu dzielnicowego.
Wróciłam do Polski w połowie 48 roku i po porozumieniu się z kolegą. Na początku byłem u niego w Sławnie.
W Śródmieściu dla mnie głównym placem budowy był Nowy Świat od Alej do Pałacu Staszica .Łącznie z Pałacem Staszica. W tym czasie już były fundamenty zrobione pod Bank z tą czarną elewacją przy Placu wtedy Napoleona a teraz już Placu Powstańców. Nasze miejsce pracy było tam gdzie w tej chwili jest ten pomnik Powstania, te klocki betonowe które lezą vis a vis Prudentialu. Tam była szopa i tam ludzie pracowali. . Dostarczali te elementy metalowe do budynków na Placu budowy głównie na Nowym Świecie i kawałku Świętokrzyskiej może. W ramach reorganizacji później przenieśli mnie tu na Grochów tu do tego kombinatu.. Ja swoją rękę dołożyłem do tego osiedla Grochów 2 to jest tam od Kinowej do Grenadierów(Ciąg dalszy nastąpi)

Opowieść w formacie mp4 i mp3
Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
MICHAŁ ŚWIĘCKI
Rozmowę przeprowadzono 8 grudnia 2020 w Kredensie pod oknami
Nazywam się Świecki Michał. Mieszkam w osiedlu od 1965 roku, które było wtedy jeszcze w trakcie budowy. Nie było chodnika, jakieś prowizoryczne ścieżki. Z biegiem czasu chodniki powstały.
Nazywam się Świecki Michał. Mieszkam w osiedlu od 1965 roku, które było wtedy jeszcze w trakcie budowy. Nie było chodnika, jakieś prowizoryczne ścieżki. Z biegiem czasu chodniki powstały. Warszawa z tego co pamiętam,to byłem zainteresowany bardzo budowa trasy WZ, powstał tunel pod Starym Miastem.
Z osiedla daleko było do komunikacji, tramwajami się jeździło a do przystanku było daleko i po drodze mijało się budynki właściwie wiejskie i pasące się krowy, konie. To były początki. Ale chciało się życ. Dzieciaka trzeba było odprowadzać do przedszkola. Przedszkole było na Saskiej Kępie wtedy wiec trzeba było do tramwaju najpierw dojść , potem wsiąść, były tłoki, trzeba było się jakoś upchnąć i do Saskiej Kępy dojechać. Podobna sprawa była po południu. Z tego co pamiętam to żona odwoziła córkę do przedszkola a ja odbierałem. Ja wychodziłem rano z domu dużo wcześniej , wtedy się chodziło na 6 ta do pracy. Dzisiaj właściwie nie do wiary. O 14 tej się wychodziło .Komunikacją trzeba było tak kombinować ,żeby na 6 ta dojechać do FSO bo ja pracowałem w FSO(Fabryka Samochodów Osobowych)
śniadanie to tylko jakieś niewielkie chapniecie było.. ponad pół godziny wcześniej trzeba było wyjść ,żeby zdążyć do pracy .I tak się żyło z dnia na dzień. Mleko dostarczali pod drzwi w szklanych butelkach. Z chlebem… było mniej więcej normalnie. Nie przypominam sobie jakiś większych problemów aprowizacyjnych.
Jak to się stało ,że Państwo tu zamieszkaliście? Jesteście z Warszawy?
Jesteśmy Warszawy. Moje życie początkowo w Warszawie, potem rodzice przeprowadzili się do Zielonki, później poszedłem do pracy w FSO i tam była akcja , nagłośniony była informacja ,ze młodzi ludzie mogą się zapisywać na przydział mieszkania. Jak najchętniej się zapisałem .Mieszkałem wtedy z rodzicami w Zielonce poza Warszawą. A tutaj trzeba było się w Warszawie usadowić bo tu jest praca. FSO było wielkim zakładem pracy. Te zmiany do dzisiaj pamiętam. Na 6 ta do fabryki. Byłem kontrolerem technicznym do mnie do placówki ogrodzonej przynosili robotnicy swoje wyroby z papierami i dokumentami. Ja sprawdzałem ,czy to jest zgodne z dokumentacją. Puszczałem jak to się mówi dalej, bo każdy element musi mieć swój przebieg. Pracowałem w FSO ale samochody z daleka widziałem a z bliska prasy, tokarki frezarki z tym miąłem do czynienia najbardziej.
A dom, powoli się jakoś zagospodarowywało. Najpotrzebniejsze meble dostaliśmy od rodziców( ciąg dalszy będzie uzupełniony)

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
MARIA WÓJCICKA
Rozmowę przeprowadzono 10 grudnia 2020 w Kredensie pod oknami
Nazywam się Marianna Wójcicka mam 93 lata, za trzy miesiące będę miała 94.Trochę widziałam i trochę pamiętam jak powstawało osiedle, jak zagospodarowywano je. Chcę z Państwem się podzielić Do Spółdzielni wstąpiłam jesienią 1957 roku. Moje przedsiębiorstwo dostało zlecenie budowy tego osiedla. Początkowo miało być budowane systemem gospodarczym, były trudności z materiałami. Nie był zagospodarowany plac budowy tak jak powinien być. Zaproponowano nam wstąpienie do spółdzielni. Na początku zapisało się kilka osób. Przedsiębiorstwo było bardzo duże. Budowało prawobrzeżną Warszawę. To było Przedsiębiorstwo Budownictwa Miejskiego – Wschód z siedzibą na ulicy Mycielskiego. Zaczęliśmy wpłacać ,oczekiwać i przychodzić i patrzeć jak to nasze Osiedle zaczyna rosnąć. W grudniu 1959 roku dostałam już przydział! Ja zadeklarowałam mieszkanie duże, rozwojowe, ty pokoje z kuchnią bo tak przyjmowano zgłoszenia. Jak przyszło do przydziału to dostałam tylko kawalerkę bo byłam sama. Między rokiem 57 a 59 tym wstąpiło wiele osób do spółdzielni z zakładów pracy praskich. Chętnych było dużo i rodziny z dziećmi. Spółdzielnia przede wszystkim duże mieszkania przydzieliła rodzinom. Samotnym tylko kawalerki. Nawet na moim pionie przeprojektowano duże mieszkania na kawalerkę i dwa pokoiki z kuchnia To był blok Szklanych Domów 7.Do tego bloku dostałam przydział , wyglądał nietypowo.. karteczka.. to był przydział na mieszkanie. Moja książeczka mieszkaniowa z numerem 446.Wprowadziłam się chyba jedna z pierwszych. Powoli zasiedlano blok. Warunki były surowe, piasek, błoto, to co jest na budowie. W pierwszej fazie nawet nie było administracji. Wszystko było w stadium organizacji. Myśmy sprzątali sami. Każdy z lokatorów miał tygodniowy dyżur i sprzątaliśmy klatkę schodową. Dbaliśmy o porządek. Pierwsi mieszkańcy bardzo dbali. Te mieszkania były z trudem zdobywane. To były ogromne obciążenia finansowe dla rodzin. Zakończono budować Osiedle około 1963 roku. Dodatkowe budynki na obrzeżach Osiedla postawiono na ulicy Garwolińskiej i na Wspólnej Drodze 23.To był ostatni budynek. Już nie typowy, nie taki jak pozostałe. Wszystko się unormowało , była administracja zaczęto porządkować teren. Mieszkańcy włączyli się do tego, nasadzono drzew. Na początku nie było gazu, mieliśmy tylko kuchnie węglowe .Instalacja gazowa była w budynkach ,natomiast gazu nie było. Z biegiem czasu i to załatwiono. Dostaliśmy nowe kuchnie gazowe i tak zaczęło się nasze tu mieszkanie. Jedyny mankament który nas trapił to odległość, daleko do Grochowskiej. Polna droga do Grochowskiej PO jednej stronie Garwolińskiej i po drugiej nieużytki, ogromne tereny .Tam trochę latem rosło zboże. Ok 64 weszli na teren za Szaserów, rozpoczęto drugą część osiedla. Kiedyś te osiedla były połączone , pod jedna administracja. Mieszkało się dobrze. Były drobne trudności.. Naszym architektom dopisała fantazja.. Okna były solidne dobrze zrobione, kobieta nie mogła umyć takiego okna.. Kuchnie bez okien, galeryjki.. Zimą dochodziły temperatury do 40 stopni, śnieżyce a jesienią deszcze to te galeryjki , balkoniki były zalewane zasypywane.. Takie domy widziałam na Południu Europy, miały racje bytu ale u nas sa inne warunki klimatyczne i to były kłopotliwe sprawy. Ale każdy był szczęśliwy ,że miał swój własny kąt. Dzieci rosły, było ich dużo. Jak budowano osiedle Ossowska , to naprzeciwko Szklanych Domów to już zaczęto budować ulicę Garwolińską , dojście do Grochowskiej , bo to była dosłownie polna droga. Następną była ulica Szaserów i kiedy zrobiono pewien odcinek do Wiatracznej to już autobus dostaliśmy. Pierwszy autobus , który miał pętlę przy ulicy Wspólnej Drogi .On jechał Szaserów, skręcał w Garwolińską w Szklanych Domów do Wspólnej Drogi i wracał Szaserów do Śródmieścia. To już był wielki postęp. Zaczęto organizować rady osiedla, mieszkańcy mieli pewien wpływ na to co się dzieje. Nasza spółdzielnia pierwszą siedzibę miała na ulicy Paca, była bardzo biedna. To było miedzy szkołą a kinem osiedlowym. Taki baraczek, tam mieściła się spółdzielnia Osiedla Młodych. Pierwszym prezesem był pan Bielski. Później wybudowali sobie budynek Grenadierów i tam się przeniesiono. Spółdzielnia już w pewnym sensie była firmą. Zaczęto budować inne osiedla Dostawano tereny coraz więcej mieszkań ludzie otrzymywali .Powstawały osiedla na Marysinie, Ostrobramskiej na Gocławiu .Mieli budować Brudno ale kazało się ,ze to zbyt duże wyzwanie i powstała tam nowa spółdzielnia .Myśmy mieli tą prawobrzeżna Warszawę- Południową .Grochów . Dopóki nie było sklepu wszystko trzeba było przywozić i przynosić z dalszych okolic do 1964.Jesli chodzi o życie sąsiedzkie to do dziś jestem zbudowana atmosfera tego osiedla. Tu się nie zdarzały sąsiedzkie awantury. Nasze najbliższe sąsiedztwo osiedla to oczywiście teren szpitala i po drugiej stronie ulica Boremlowska i dochodzące do torów uliczki. Mieszkańcy posadzili wiele drzew na osiedlu. Jak zaczęto zakładać Park naprzeciw szpitala to te drzewa z bryła korzeniowa przeniesione na teren parku. Tam sa nasze drzewa. Mieliśmy również ogródki działkowe, to był teren kolejowy. Kolej zagospodarowała i dała swoim pracownikom do użytkowania. Do dziś się odczuwa różnicę powietrza jakie tu jest. Kiedy przychodziłam tu ,jeszcze w czasie budowy osiedla były jeszcze dwa gospodarstwa rolne, łąki, oczka wodne. Pasły się ,krowy, kozy. To tak trwało do ok 1970 roku Zamieszkałam tutaj w 1962 roku. kiedy mój ojciec szedł na emeryturę ja taka działkę odkupiłam ..Korzystaliśmy z nawozów kupionych u tych mieszkańców z niedalekiego sąsiedztwa, którzy mieli zwierzęta mogliśmy mieć nawozy na działkę. Sądziliśmy marchewkę , pietruszkę i inne warzywa. Ja te działkę miałam prawie do ubiegłego roku/2019/wprawdzie nie uprawiałam ja le ktoś z rodziny. Tu były wspaniałe pomidory .Dziś dużo osób z naszego osiedla ma tu działki. W latach 60 przestałam pracować w budownictwie , przeniosłam się do innej pracy. Później pracowałam w Centralnym Ośrodku badań techniki i rozwoju kolejnictwa w instytucie naukowym który szczęśliwie dla mnie przeniesiono na Olszynkę grochowską Tu pracowałam i chodziłam do pracy przez działki. Piętnaście minut pieszo. W 1975 roku wystąpiłam o zamianę mieszkania na większe. Chciałam moją mamę zabrać do siebie.. Oczekiwałam, nie spieszyłam się bo miałam gdzie mieszkać. W 1982 dostaliśmy mieszkanie , mąż mój nie chciał się wyprowadzić z tego osiedla zatem wzięliśmy takie jakie było wówczas dostępne. W pierwszym moim mieszkaniu tutaj, na Szklanych domów 7 na pierwszym piętrze, potem na III piętrze na Szaserów 120 B. Kiedy człowiek jest młody i sprawny jest w porządku ale potem jest ciężko wchodzić i schodzić ciągle po schodach. Staraliśmy się od 10 lat o windy. Zmieniała się struktura osiedla. W 2004 roku powstała samodzielna spółdzielnia Szaserów z samodzielnym zarządem. Dzięki staraniom i aktywności dwóch panów sąsiadów którzy bardzo starali się o windy i zaprojektowali je w pewnym sensie. Pan inżynier Woluntarski i p. inżynier Wernik. Zaczęli szukać wykonawcy, sprawdzali sami możliwości i ceny i w ten sposób wraz ze spółdzielnią, zarządem udało się to załatwić. Dziś w dwóch budynkach są windy, może będzie niebawem więcej budynków z windami. Tu nie było miejsca na typowe windy. Przekrój kulturowy tego osiedla to głównie robotnicy zakładów Grochowa. Na osiedlu mieszkali architekci, inżynierowie, graficy, malarze, aktorzy, wolnych zawodów. Osiedle było właściwie od początku oświetlone. Warszawa się rozbudowywała, zaczęto od Nowego Światu a myśmy tutaj byli właściwie przedmieściem.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
DANUTA MATYJEK
Rozmowę przeprowadzono 10 grudnia 2020 roku w Kredensie pod oknami
Nazywam się Danuta Matyjek. Jestem osobą leciwą ale jeszcze się próbuję trzymać. Niewiele mogę powiedzieć o czasach dawnych spółdzielni .Jestem z pochodzenia Gdynianką.
Nazywam się Danuta Matyjek.
Jestem osobą leciwą ale jeszcze się próbuję trzymać.
Niewiele mogę powiedzieć o czasach dawnych spółdzielni .Jestem z pochodzenia Gdynianką. Mój Ojciec miał tam wspaniałe maklerskie przedsiębiorstwo z filiami w Wiedniu itp.. zatrudniając ponad sto osób. Urząd skarbowy był uprzejmy nałożyć taki domiar ,że wyszliśmy tak jak staliśmy. W związku z tym zaczęła się moja wędrówka życia poprzez Poznań, różne inne miejsca. Wylądowaliśmy w Warszawie właściwie nie w samej Warszawie ale w Otwocku.
Życie się toczyło, skończyłam szkołę, zrobiłam maturę. Na studia nie poszłam z wielu względów o których nie chciałabym mówić. Zaczęłam pracować. Na ulicy spotkałam koleżankę ze szkoły, już dziś nie żyjącą i ona zaproponowała mi abym trafiła do Zakładu doskonalenia zawodowego który prowadził jej wujek.
Przyjęto mnie tam do działu szkolenia zaocznego. Prowadziło się tam mnóstwo najróżniejszych kursów. Fotograficznych, galwano-technicznych, elektrotechnicznych, teletechnicznych, budowlanych ..Byli profesorowie i inżynierowie. Uczeń w wyznaczonym terminie miał napisać pracę którą Ci specjaliści oceniali i po jakimś czasie był egzamin. I tam poznałam mojego męża. Najpierw kolega, przyjaciel, narzeczony.. nic nie wiedziałam do momentu wprowadzenia się. Mój mąż chciał mi zrobić niespodziankę. I ja do dzisiaj nie jestem z tego zadowolona, bo nie lubię niespodzianek takich. Sprawa mieszkania jest już sprawa tak ważną ,że trzeba ja omówić razem. Mąż tutaj w spółdzielni się zapisał, pochodził ze Skierniewic i pracował w WSK tu na Gocławskiej. Potem się dowiedziałam ,ze on tu przychodził na jakieś roboty społeczne, żeby obniżyć koszt tzw. wkładu mieszkaniowego. Ja się do tego zupełnie nie przyczyniłam. Nic o tym nie wiedziałam. Przyszedł moment przydziału mieszkań. Były drastyczne warunki – myliśmy tylko we dwoje i należało nam się 15 metrów. W związku z tym moja siostra się u nas zameldowała i w ten cudowny sposób mamy 45 metrów. Mieszkania które może służyć za wzór złego podziału wnętrza w obrębie jego powierzchni. W Gdyni mieliśmy 6 pokoi, piękny apartament.. porównanie było na niekorzyść tego mieszkania. No nic, stało się. Teraz ludzie jak kupują mieszkania robią przeróbki ,burzą ściany…wtedy tego nie zrobiliśmy.
Przeprowadziliśmy się szybko, nie mieliśmy wiele, ja jechałam w szoferce, krzesła na pace i mój mąż. Koledzy się tu zmobilizowali, pospolite ruszenie i pomogli. Teściowa przywiozła nam kołdrę ze Skierniewic. Mieszkania były bardzo zimne. Trzeba było mieć sto tysięcy „fatałachów” na sobie żeby poczytać czy cos zrobić .Mimo że był mróz, był denaturat, musiałam umyć szyby, umyć pawlacze. Mimo, że wybrałabym inne miejsce i dzielnice, wiedziałam ,że nie byłam w pierwszym momencie zadowolona ale byłam szczęśliwa, że mamy własny dach nad głową!
Ja jestem 38 lat bez męża. Na Zamienieckiej zabił go autobus, na pasach.
Wychodził z domu do pracy o godzinie 6 10 , wtedy ostatni raz go widziałam, od siódmej zaczynali pracę. O 6 30 dostałam telefon od jego dyrektora.” Pani Danuto jest niedobrze, niech pani przyjedzie.. a on już nie zżł wtedy. Narobiłam wrzasku wtedy, „Bartek coś się stało z Tatą.. na jezdni leżał jeszcze, nie dopuścili mnie już do niego.. Rodzina potem zajęła się wszystkim.
Bardzo mi pomógł ,nasz proboszcz , nie żyjący już ksiądz Flaziński. Jak poszłam zamawiać msze świętą za męża, mówiłam , że za takiego i takiego i jak zakończył życie to ksiądz z przejęciem zareagował :”Oj proszę Pani! Ja się bardzo cieszę ,że mogę Pani to powiedzieć… Ja przejeżdżałem wtedy i widziałem ten wypadek i udzieliłem rozgrzeszenia temu człowiekowi….
Nigdy nie wiadomo w jakim momencie ktoś odpowiedni do sytuacji się znajdzie..
Na remonty się nie pisałam. Miałam syna i chciałam aby skończył studia. Jak mąż zmarł, syn był w wieku dorastania, chciał zmieniać kierunek co rusz. Ja już pracowałam w bibliotece , po urodzeniu syna nie wróciłam do zakładu tylko poszłam pracować do biblioteki. Przynosiłam mu masę różnych książek chcąc przed nim choć w ten sposób otworzyć świat.
Poszedł na studia za Ojcem na Wydział Elektryczny. Siedzę tu do dzisiaj. Przemogłam to, że skończył nie jeden a dwa fakultety.
Jak wyglądało moje życie? Czy byłam, czy nie byłam zadowolona byliśmy dosyć zgoda i kochającą się rodziną. Jak urodził się nasz syn miałam urlop wychowawczy. Mąż zarabiał tyle że mogliśmy spokojnie żyć. Nie stać nas było na jakieś nadzwyczajne wyskoki ale na wakacje tak. Wtedy się jeździło do Bułgarii albo do Rumuni..
Mój mąż był bardzo niespokojnym duchem.. Mieliśmy właściwie jedni z pierwszych na osiedlu mieszkanie. Pracował w KCSP( kontrola Statków Powietrznych) – był oblatywaczem. Jak zobaczyli ci którzy decydowali o przydziale mieszkania skrót KCSP .. to natychmiast to mieszkanie było… takie zabawne sytuacje z tamtego czasu. Na telefon się czekało tak jak i na mieszkanie wiele lat..
Mąż zaciągnął się na statek-przetwórnię rybacką. Jak synek skończył trzy lata mąż zakończył tam pracę. ”Jestem potrzebny synowi”. Był tam w charakterze oficera elektryka .Pływał na Kastorze, na polskiej przetwórni. I ja zostałam sama na codzienność z maleńkim dzieckiem. Było z panewkami nie wykształconymi wiec musiało pobyć w stelażu- żeby przyzwoicie chodziło. Byłam zajęta mocno i było mi nie łatwo samej. Finansowo było dobrze. Mogłam kupić synowi i zapewnić leczenie i rehabilitacje, wszystko co było potrzebne. Był bardzo chorowity. Tak to wyglądało, spacer zupki. Nareszcie powstało przedszkole i mój syn dorósł aby tam chodzić. Poszłam naturalnie do pracy Pracowałam w bibliotece najpierw w dziale inwestycyjnym a potem przeniosłam się do działu kadr. Objęłam dział kadr. Moja Pani dyrektor mi to zaproponowała. Dla mnie był to awans. Douczyłam się i nabrałam doświadczenia. Byłam tam kilkanaście lat tzw. kadrową. Bardzo dobrze nam tam było, z koleżankami i kolegami pracowało się świetnie. Kiedy odeszłam na emeryturę już długo po śmierci męża naturalnie to pracowałam jeszcze na pół etatu tam w innym dziale dopóki się nie dowiedziałam, że będę miała wnuka. Syn powiedział mi :Mamo będziesz miała wnuka albo wnuczkę. W tym momencie pokochałam to dziecko!
Odeszłam już definitywnie z pracy i zajmowałam się moim najdroższym wnukiem. Dziś ma już 26 lat. Gro czasu był ze mną. Uczestniczyłam w jego życiu. Byłam cała dla niego. Dla mnie to jakiś cud, ciągłość pokoleniowa. Obecność metafizyczna męża. Dziś sobie świetnie radzi. Jest świetnym informatykiem. Jestem szczęśliwa i spokojna, że jest taki.
Cieszyliśmy się mieszkając w osiedlu, jak cos nowego powstało. Przedszkole np. Jak się sprowadziliśmy , to do wysokości parteru, na stronie po której ja mam okna ,które wychodzą na Wspólna Drogę stał barak, szopa. Potem to rozebrali. Jak puszczono nam autobusy- 102 .Jakaż to była radość. Miał pętle przy Wspólnej Drodze. Chodziły co parę minut .Bardzo to było wygodne .Bo wcześniej do tramwaju było jednak daleko, przez pola do Grochowskiej. Sklepu nie było na początku .Na rogu grochowskiej i nasielskiej był duży sklep spożywczy.. daleko .Nie było tutaj bardzo łatwo żyć. Ale człowiek się cieszył, że miał własny dach nad głową.
Jeśli chodzi o życie codzienne tu to dopóki był mój mąż to w miarę możliwości czasowych i pieniężnych próbowali korzystać z wielu przyjemności .Dużo chodziliśmy do teatru. Prędko mieliśmy jak mój synek miał nie cały rok, telewizor. Robiłam weki przetwory, zabieraliśmy to tez na wyjazdy. Nie narzekam na swoje życie choć nie było bardzo ciekawe.. dla kogoś.. szare normalne życie. raz lepiej raz gorzej.
Pierwszy mebel! Kupiliśmy stoliczek niski, nóżki były wykręcane, elipsa w orzechowym kolorze. Po latach , jak już nie był potrzebny pojechał do Monaru. Z sąsiadami miałam bardzo dobre układy. Jak brakowało soli czy cukru to gdzie miałam iść? Do sąsiada! Mleko kupowało się tak ,że płaciło się i przynosili butelki pod drzwi. Wystawiało się butelki, czasem je kradli. Najbliższe kino było na ulicy Podskarbińskiej i nazywało się „1 maj”. Chodziliśmy tam sobie piechotka i tak wracaliśmy. Filmy były dobre, takie same jak w Śródmieściu. Poza tym było kino na Pradze, chyba to była Jagiellońska. Kawiarnie były, chodziliśmy do kawiarni z koleżankami z pracy.. była Gwiazdeczka na Piwnej.
Z mężem rzadko.. w domu było ciasto ,kawa i własna atmosfera. Nie mogę powiedzieć ,ze byłam wyobcowana zupełnie i tylko w domu siedziałam. .Jednak pierwszy był dom a potem wszystko inne. Czasem chodziliśmy na dancingi do Grand Hotelu, do „Melodii” do innych lokali. Potrafiło to tak być ,ze np.: piekłam paczki, dwa razy w życiu i na pewno więcej nie.
Ciasto robię, wpada mój mąż i mówi: idziemy potańczyć! Przecież robię paczki ,’pączki nie zając , nie uciekną. Przykryliśmy ciasto ściereczka i pobiegliśmy sobie potańczyć! Mój mąż lubił czynne życie. Ze względu na jego pracę tam w przetwórni, czas pobytu z nami bardzo się skracał. Podróże Gdynia , Warszawa – tam i z powrotem. Jak się syn urodził był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem ale wachty i tak musiał odbyć. W soboty się sprzątało. Chodziliśmy zawsze na działkę , mieliśmy zaprzyjaźniona pania na działce , wiem, ze ona była nauczycielka w szkole i myśmy ja tytułowali pani profesor i ood niej kupowaliśmy kwiatki.I prosiłam ja do dużego wazonu i do malutkiego wazonu i ona mi tam robiła kompozycje takie. Mój mąż nigdzie indziej kwiatów nie kupował. Na rocznice ślubu czy na jakieś okazje zawsze były kwiatki od pani profesor. Biegałam do niej ,żeby na trumnie były tez od niej kwiaty ale niestety jej nie zastałam… to był sierpień, miesiąc urlopowy 1983 roku.
Było dobrze bo byliśmy razem. Jak był maż, często przychodzili koledzy na brydża i siedzieli do późnej nocy. Karmiłam ich a to kurczaczkami a to czymś innym i oni bardzo lubili do nas przychodzić. Przez pewien czas mąż pracował w Iraku, ja też byłam u niego i tez zwiedziłam Irak. Jak go zabrakło to koledzy zapomnieli. Na pogrzebie były tłumy, koledzy z Iraku też. A ja, tak się plączę jeszcze teraz po tym świecie. Mam skończone 85 lat. Wszystkie moje najserdeczniejsze przyjaciółki są po drugiej stronie życia.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
LUCYNA DZIĘCIOŁ
Zamieszkałam na tym osiedlu na wiosnę 1959 roku. Miałam wtedy 9 lat i pierwsze mieszkanie, pierwszy mój pobyt tu był na Szklanych Domów 11.Miałam trzy letniego brata i zajmowała się nami mama, nie pracowała.
Pracownik administracji Spółdzielni.Rozmowę przeprowadzono 10 grudnia 2020 w Kredensie pod oknami
Zamieszkałam na tym osiedlu na wiosnę 1959 roku. Miałam wtedy 9 lat i pierwsze mieszkanie, pierwszy mój pobyt tu był na Szklanych Domów 11.Miałam trzy letniego brata i zajmowała się nami mama, nie pracowała. Mój Ojciec był krawcem. W naszym bloku mieszkało wiele osób ,które wykonywały zawody potrzebne innym, rzemieślnicze .Sąsiad był zegarmistrzem, tata był krawcem, inny sąsiad też był krawcem ale pracował w Korze. Tu były grupy ludzi które ze sobą współpracowali i byli zatrudnieni w różnych zakładach pracy na terenie naszej dzielnicy. To była Kora WSK,PZO i wiele innych zakładów.
Rodzice jak się tu sprowadzili musieli się wszystkiego, od łyżki po miskę poprzez różne sprzęty dorabiać. Żyło się skromnie ,żeby jak najszybciej kupić potrzebne rzeczy. Pamiętam, że na śniadanie jadło się tylko bułeczki ,chałeczki z mlekiem. Nie byliśmy głodni ale nie było przepychu. Pamiętam, że przy ogrodzeniu przedszkola był barakowóz i tu był sklep spożywczy. Później po jakimś czasie tu gdzie jest teraz Kredens Pod oknami przy szklanych domów 13 był sklep spożywczy wielobranżowy. Po jakimś czasie wybudowano nam okrąglak Społem. Był jeszcze kiosk ruchu. Tu się wszyscy znali. Przybywali tu sukcesywnie. W kiosku pracowała pani Zosia która mieszkała na Wspólnej Drodze 27 a. Przyjechała kiedyś do nas ciocia , nie znała adresu, poszła do kiosku szukając nas, rodziny krawca utykającego.. Pani Zosia skierował we właściwe miejsce Ten kiosk ruchu u Pani Zosi była takim osiedlowym kontaktowym miejscem.. Tam gdzie się sprowadziliśmy była piaskownica, która obecnie jest klombem z kwiatami. Z drugiej strony od szklanych domów 11 był trzepak i to było miejsce naszych spotkań i zabaw dzieci.
Najpierw chodziłam do szkoły na Kordeckiego. Była rejonizacja. Do szkoły się od podwórka, teraz patrząc za Biedronką. A później wszyscy zostali przeniesieni do szkoły na Boremlowską..Ci którzy mieszkali po drugiej stronie Grochowskiej zostali na Kordeckiego. Od 4 klasy szkoły podstawowej na Boremlowską. Tam skończyłam 7 letnia szkołę podstawową. Potem wybudowano szkołę na Szaserów i moje dzieci chodziły już do tej nowej szkoły. Ludzie byli z sobą bardzo zżyci. Jak moi rodzice wyprawiali jak to teraz się nazywa a wcześniej to były obsiedliny, była impreza z muzykantem. Wszyscy którzy mieszkali w mojej klatce byli zaproszeni. Wszyscy się razem bawili, śpiewali piosenki. Nikt nie miał pretensji ,ze jest głośno. Nie było wtedy dozorców i lokatorzy sami dbali o czystość. Sąsiadka nasza Pani Kene, która mieszkała Szklanych domów 9a była wtedy administratorką i przyniosła na każda klatkę wiadro, szczotkę i szmatę do zmywania podłogi. I to wiadro tak szło od lokalu do lokalu. Pamiętam to bo te porządki przypadały w udziale dzieciom przynajmniej w mojej rodzinie i ja to musiałam robić. Raz w tygodniu trzeba było zamieść klatkę i zmyć na mokro. Później wiadro oddawało się do lokalu następnego. Nikt się nie buntował, wszyscy wywiązywali się ze swoich obowiązków, nie było nieporozumień.
Wtedy nie zwracało się uwagi, na niebezpieczeństwa które nas, dzieci, mogły spotkać, jakoś spokojniej się żyło, byłam sama w domu , mama poszła na zakupy, tata był w pracy, poszłam sobie do sąsiadki nade mną i mieszkanie zostawiłam otwarte. W tym czasie przyjechał wujek i wszedł do domu.. zdziwiony ,że nikogo niema…Na szczęście nic nie zginęło ale dziś nie do pomyślenia. Wtedy ludzie sobie jakoś bardziej ufali. Klucze często zostawiało się pod wycieraczką przecież. Inna sprawa ,że wtedy nie było rzeczy które tak łatwo można było ukraść dlatego ludzie się tak nie obawiali .No cóż mebli nikt nie wyniesie z domu jak nie ma domowników
Miałam tu dużo znajomych, sporo było dzieci w jednym wieku ,razem się spotykaliśmy na trzepaku, razem chodziliśmy do szkoły. W zimie na górce się biegało i zjeżdżało na sankach.
Jadło się pajdy chleba z cukrem, pomoczony, albo ze smalcem ,albo posmarowany śmietana i cukrem posypany. Bawiliśmy się w chowanego w podchody w chłopa się skakało, była zabawa w palanta. Małą piłkę się kijkiem podbijało.
Był zwyczaj wzajemnych odwiedzin osób które razem pracowały. Jak były imieniny to odwiedzaliśmy razem z rodzicami znajomych. Mój tata pracował w korze i były uroczystości z okazji choinki, były paczki ,które tata przynosił. W dużej Sali w pracy taty organizowany był Mikołaj dla dzieci, występy. Było uroczyście. Jak byłam dzieckiem bardzo mi się to podobało .Czekałam na takie wydarzenia. Później jak były wszystkie budynki zaczęli doposażać osiedle w tzw. plac zabaw dla dzieci. W każdym podwórku były huśtawki, były przechylne huśtawki. Z czasem to się zniszczyły w sposób naturalny.Z czasem mama zaczęła pracować chałupniczo, tez szyła i tata pomagał mamie po powrocie ze swojej pracy z Kory. Szyli w kuchni, cały dzień trzeba było świecić światło bo okno było małe i było ciemno. Można było wtedy ubiegać się w spółdzielni o zamianę mieszkania na większe i myśmy z tego skorzystali. W 1968 roku przeprowadziliśmy się do mieszkania większego, na Szaserów z większą kuchnia i oknem i tam już spokojniej i wygodniej pracowali, prowadzili te domowa krawiecka pracownie. Tata założył mi książeczkę mieszkaniową, bez przydziału jeszcze do żadnej spółdzielni ale co miesiąc w zakładzie pracy odtrącali jakaś kwotę i przekazywali na te książeczkę. Jak uzyskałam pełnoletniość to można było zawinkulować wkład tak to się nazywało. Trzeba było dopłacić do pełnej ceny mieszkania i można było się ubiegać o przydział do jakiejś spółdzielni. Na początku miała to być nowopowstała spółdzielnia Praga. Potem w ramach wymiany członków wróciłam do osiedla młodych jako członek oczekujący. Już wtedy miała męża , dwoje dzieci. Zależało nam na własnym swoim miejscu. Mieszkaliśmy na Szaserów z rodzicami w dwóch pokojach i ta kuchnia która była rodziców zakładem pracy, nie było łatwo Dwoje małych dzieci, rok różnicy było miedzy nimi jeszcze mój brat. Było nam ciasno. Chcieliśmy dostać mieszkanie nawet używane ,zniszczone z odzysku. Nadarzyła się taka okazja i dostaliśmy przydział w sąsiednim bloku na Szaserów i tu mieszkam do dziś.
Swego czasu było popularne adaptowanie strychów i syn dorosły i dla niego wykupiliśmy taki strych ze spółdzielni Osiedle młodych do adaptacji i na strychu powstało mieszkanie dla syna. Córka mieszkała z nami i w budynku obok ktoś sprzedawał mieszkanie i pomogliśmy córce kupić to mieszkanie. Córkę mam wiec w bloku obok n Szaserów 118.Tat już nie żyje a mam jest tam gdzie była Brat do spółdzielni Ossowska po przeciwnej stronie Szaserów. Wszyscy jesteśmy blisko siebie
Prawie całe życie mieszkam w osiedlu. Zanim zamieszkaliśmy tu z całą rodziną, wszyscy mieszkałam z mamą u dziadków na wsi bo nie mieliśmy jeszcze mieszkania. Tata wynajmował gdzieś pokój u kogoś, dojeżdżał do nas w sobotę popołudniu. Uczestniczył w wyrobie cegieł na osiedlu po swojej pracy.
Tu zżyłam się ze wszystkimi, tu mieszka moja cała rodzina tu moje dzieci tez kupiły mieszkania i tak razem wszyscy jesteśmy i jest nam tu dobrze. Tu jest moje miejsce od dziecka. Urodziłam się na wsi ale czuję się warszawianką.
Nie pamiętam dalszych okolic Warszawy Tu gdzie jest park było wysypisko śmieci, tam gdzie jest teraz spółdzielnia Ossowska to pasły się konie, bałam się tam podchodzić. Były domki wiejskie wzdłuż ulicy Szaserów i wzdłuż wspólnej drogi idąc w stronę grochowskiej i bardzo często tam były pożary, podobno mieszkańcy tych domków z obowiązkiem wysiedlenia sami pdpalali swoje domy aby uzyskać odszkodowania. Wzdłuż Szaserów były domy jednorodzinne ogrodzone wysokim płotem. Dalej między Wspólna Drogą a Nasielską na chodniku była pompa do pompowania wody..jak chodziłam do szkoły na Boremlowską to zborze rosło.Na tej ulicy mieszkałteż człowiek który rozwoził węgiel i stał jego wielki wóz. Bardzo miło wspominam lata dziecinne mimo ,że nie był to czas dostatku. Przychodziły orkiestry podwórkowe i człowiek który ostrzył noże, ludzie zbierający obierki i suchy chleb pewnie dla królików. Śmieci było bardzo mało .Nie było reklamówek. Jak moja córka wychodziła za maż to zięć w tajemnicy zamówił orkiestrę która przyjechała pod nasz blok i jak młodzi wychodzili z domu to orkiestra zaczęła grać głośno wtedy sąsiedzi wylegli do okien na balkony i składali życzenia młodym, a córka w ramach poczęstunku rzucała cukierki wszystkim którzy się tam zjawili. Było rodzinnie .Ważne są takie lokalne zwyczaje.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
EWA I KAZIMIERZ KUDŁACIKOWIE
Rozmowę przeprowadzono w pierwszych dniach grudmia 2020 roku w Kredensie pod oknami
Dzień dobry nazywam się Ewa Piasecka Kudłacik jestem farmaceutką P.Kazimierz: i mąż Kazimierz Kudłacik. mgr prawa. P.Ewa: Mieszkamy na Osiedlu od 1978 roku. Nie jesteśmy z pierwszej fali zamieszkujących. Dla nas to była pierwsza fala życia, spodziewaliśmy się drugiego dziecka
Dzień dobry nazywam się Ewa Piasecka Kudłacik jestem farmaceutką
P.Kazimierz: i mąż Kazimierz Kudłacik. mgr prawa.
P.Ewa:
Mieszkamy na Osiedlu od 1978 roku. Nie jesteśmy z pierwszej fali zamieszkujących. Dla nas to była pierwsza fala życia, spodziewaliśmy się drugiego dziecka. To zaważyło na naszej decyzji. Po obejrzeniu kilku propozycji zamiany zobaczyliśmy osiedle pełne zieleni, spokojne przedszkole szkoła sklepy tylko się sprowadzać.
P. Kazimierz: Osiedle było mocno zapuszczone tak trzeba powiedzieć. Mieszkaliśmy wtedy na Powiślu i chodziło nam o to żeby dziewczynki wychowywały się w przyjaznym środowisku.
Osiedle ,które pierwszy raz zobaczyliśmy uderzyło nas jednolitością. Nie wiedzieliśmy nic o jego historii, dopiero później z opowiadania starszych mieszkańców nam się ona przybliżyła. Grochów i ta okolica właśnie zapadła mi w pamięć bo chodziłam tu do ogólniaka a moja koleżanka chodziła na ten teren zbierać pałki tataraku.
Co było dla nas zaskoczeniem? Już wówczas wysokie topole, białe bzy ,świerki odgórnie były sadzone. Ogródek zastaliśmy, różaneczki schorowany.. Mąż skonstruował różne rzeczy dla dzieci.. ja uczyłam je ,że marchewka rośnie zielonym do góry a czerwonym do dołu..
Jestem z zawodu farmaceutką. Ukończyłam ostatni dział farmacji z wydziałem zielarstwa farmakognozje. Nasza starsza córka wśród swoich licznych studiów plastycznych i wnętrzarski ukończyła dwuletni kurs ogrodniczy-ogród i dom. Zapytana skąd u niej te zainteresowania roślinne odpowiedziała ,że jej mama jest zielarką!
Ogródek jaki zastaliśmy był cały zarośnięty różami, które były chore. Jest tak zwany drutowiec, który w środku przez główną łodygę i wtedy się ją ścina. Jeśli go widać to trzeba wykopać spalić i przekopać ziemię. Ja to zrobiłem.
Swego czasu teść od kogoś dostał żywego królika dla wnuczki. No więc co począć, zrobiłem klatkę ustawiłem w ogródku, pod rozłożystą wiśnią dzieci miały radość wielką, przychodziły z całego sąsiedztwa, potem przybyła druga klatka, przyszły na świat młode, rude króliczki. Klatki czyściliśmy co dwa dni, w ogródku jedliśmy posiłki. Dzieciaki karmiły butelką te królicze dzieci bo matka padła. I po pewnym czasie dostałem pismo, że prowadzę fermę króliczą i musze ją zlikwidować. Czytałem z niedowierzaniem.. no ale klatki z ogródka musiały zniknąć. Dzieci były bardzo zawiedzione..
Czasy były trudne, zwłaszcza z żywnością i jej zdobywaniem. Ciężko i jeszcze ciężej. Nasze córki miały lekką formę celiatii i trzeba było zdobywać określone jedzenie dla nich. Wszyscy zdobywali wszystko i donosili do nas. Gdzieś ktoś trafił na banany, przynosił do nas ,gdzieś ktoś trafił a kaszę kukurydzianą..
Na palcu Szembeka na probostwie było rozdawnictwo słynnych darów dla ludności, tłumy chętnych na sery masło itp. Dzięki przedsiębiorczej siostrze zakonnej dostałam przetwory z przekreślonym kłoskiem. Różnymi sposobami zdobywało się jedzenie, co rzucą trzeba było kupić. Mąż stał w kolejce w sklepie mięsnym.. jak doszedł do lady z przejęcia widokiem ,że jeszcze jest mięso i wędlina zapomniał jak się nazywa polędwica. Zdecydowanym i nie znającym sprzeciwu tonem warknął: to długie proszę! Kiedy wrócił do domu z „łupem” nie mogłam uwierzyć w to co widzę, polędwica była rarytasem! To był rok 1978 data wyboru Papieża i „zimy stulecia”. Padał śnieg długo i obficie. Któregoś ranka wyjrzałam przez okno i spostrzegłam ,że nie ma ogródka, zniknął, po chwili zorientowałam się, patrząc na białą przestrzeń, ze napadało powyżej żywopłotu. Było to to najmocniejsze doświadczenie naoczne! Przemarzła nam jedna szczytowa ściana. Widać było układane cegły, pustaki. Jak się przewaliły mrozy ocieplili mieszkanie ale od środka. Mieliśmy budowę wewnątrz. Absolutnie było nie do przeskoczenia zewnętrzne ocieplenie. W związku z tym mamy dwie ściany największego pokoju nie do użytku jeśli chodzi o wbijanie gwoździ i wieszanie czegokolwiek. Dwa lata temu ten budynek zaczął być od zewnątrz ocieplany zatem mamy dobrze zabezpieczone ocieplenie. W tych latach pomocy ludziom, rozdawnictwa jedzenia, wszystkie te punkty wydające żywność i ubrania, środki czystościowe, stawiały piecżątki w dowodzie osobistym, który był wtedy książeczką, co się dostało. A na bazarze Szembeka można było dostać wszystko czego dusza zapragnie. Kiedy objęliśmy mieszkanie, trzeba było je wyremontować. Instaluję kabel, gniazdko, wiercę w ścianie wybijam dziurę, wyjmuje gruz, nagle , wsadzam rękę- szmata; Szmaty wsadzali w ściany..? Ciągnę, jakaś znajoma… wchodzę do małego pokoju.. okazuję się ,ze wyciągnąłem prześcieradło z łóżeczka które stało przy ścianie, mojej młodszej córki. Dziecko przerażone w rogu łóżeczka bo prześcieradło znika w ścianie.. Wiele prac przy powstawaniu osiedla było przeprowadzanych społecznie ,ponieważ brakowało nie tylko ludzi ale i materiałów to ciągnęli jak mogli, przewody elektryczne na skos.. jak się dało w związku z tym w każdym mieszkaniu jest inaczej z instalacja elektryczną i różnymi niespodziankami w ścianach.
Zaczęliśmy nawiązywać kontakty z sąsiadami, chociażby ogródkowymi. Jesteśmy wędrowcami , jeździli po kraju. Poznaliśmy się w 1963 roku, w roku czarnej ospy, na Kaszubach. Byliśmy studentami. Generalnie nasz dom był ”zezwierzęcony” Był taki moment ,że były dwa ptaki ,rybki, chomik, pies, króliki i jeszcze kaczka była też w ogródku. Zwierzęta pomagały w wychowaniu dzieci.. Historia pojawienia się kaczki w naszym domu jest taka ,że podczas naszych podróży, byliśmy na wsi rodzinnej mego męża z naszą wówczas siedmioletnia nieśmiała córką , która była milczącym dzieckiem z lękiem nawiązywania kontaktów…U gospodarza zobaczyliśmy były kaczuszki, którymi się zachwyciła. I tu zobaczyłam szanse przełamywania jej nieśmiałości i odezwania się do obcej osoby. ”Jak pójdziesz do tej pani gospodyni sama i powiesz ,ze my chcemy kupić taka kaczuszkę to zabierzemy ją do domu. To ty sama musisz załatwić ”.Przybiega przejęta, że pani pozwoliła, nawet nie chce pieniędzy ale ja musze sama złapać…No to łap, my nie drgniemy.. no i po długim czasie wieźliśmy kaczuszkę w prowizorycznej klatce, z pod Beskidzia, pociągiem do Warszawy. Dzieci miały urozmaicony czas tutaj.
Ta okolica była mi znana. Mieszkałam od drugiego roku życia w Falenicy na skraju Warszawy wylądowałam w ogólniaku wylądowałam przy stacji Olszynka Grochowska. Czyli ok 500 m stąd. I zapadło mi w pamięć wspomnienie mojej koleżanki że na miejscu naszego osiedla było trzęsawisko do którego przychodziło się po pałkę wodną.. Na miejscu parku Polińskiego w 55 roku stało miasteczko namiotowe w związku ze zlotem młodzieży.Moje liceum było pierwsza po wojnie w 1944 tym, uruchomioną szkołą ogólnokształcącą. W prywatnych mieszkaniach nauczycieli, zwłaszcza w jednym z domków na osiedlu zwanym przez nas profesorskim , ale wcale nie było profesorskie tylko poselskie bardziej mieszkała geograficzka, słynna przez długi czas pani Czajowa, która jakimś cudem potrafiła zarazić wiele osób turystyką powiedziałabym, trochę etnograficzną. Prowadziła obozy mieszane, biorąc dzieci ze swoich klas , chętne i z plecakami po wówczas jeszcze nie całkowicie zelektryfikowanych Kurpiach, prowadziła od wsi do wsi , jak po sznurku, od pani która tkała dywaniki do rzeźbiarza itd. Itd.. Zawdzięczam tej Pani zainteresowanie Polską najlepiej w nieznanych albo mało znanych obszarach.I tak poznaliśmy się z mężem na Kaszubach, podczas pasji mojego wędrowania. Mąż z pod Krakowa, Beskid mały z Andrychowa koło Wadowic.
Ponad pięćdziesiąt lat jesteśmy razem i utrzymujemy kontakty nadal z osobami z naszych grup wędrowniczych. Autostopem się podróżowało, w podróż poślubną pojechaliśmy autostopem. Pan który nas zabrał z szosy, wówczas pustej jadący do Torunia, my do Gdańska do akademika.. no tak to was zostawię gdzieś po drodze. Gadało się bardzo miło ,on zatrzymywał się w małych miejscowościach ,wychodził z torbą na ok 15 minut i jechaliśmy dalej.. Zostawiał nas w uruchomionym samochodzie zostawiwszy kluczyki w stacyjce W końcu paleni ciekawością o co chodzi z tymi postojami zapytaliśmy. Otworzył torbę a tam mnóstwo pozłacanych pierścionków i chińskich bibelotów.. on był komiwojażerem.. wstydził się tego.. i nie wcześniej nam nie powiedział. Zaprzyjaźniliśmy się i w rezultacie odwiózł nas do tego akademika!
Zostałam zatrudniona na jedną zmianę, w aptece szpitalnej naszego szpitala na Szaserów. To było bardzo wygodne, bo 700 metrów od domu , za płotem..
Było jedno główne wejście główne. To boczne które dziś tez funkcjonuje było zamknięte. Jeden z panów , jeszcze wojskowych siadał na końcu długiego korytarza z papierkiem , karteczka i notował kto ile się spóźnił. Koleżanka stawała na baczność i mówiła: Panie docencie, melduję ,ze jestem spóźniona bo budzi marki ZENIT numer ten i ten stanął mi i nie obudził mnie. Pozwalano na tego typu żarty.
Jesteśmy związani z Grochowem bardzo. Grochów, który objeździłam z dziecięcym wózkiem zmienił się bardzo. Wyglądał zupełnie inaczej niż teraz. Ubolewam nad tym rozumiejąc sytuację jednocześnie.
Boczne uliczki, malutkie uliczki jakieś, Żółkiewskiego, Nasielska, nie mówiąc o uliczce Dęby na przykład, kto teraz słyszy o uliczce Dęby, która ma tylko osiem numerów czy dziewięć. Zbierałam pod powiekami tych bieda-domków malutkich, które dzieliły się właściwie na dwie kategorie. Albo domki stawiane po wojnie, zupełnie bieda-domki zwrócone do siebie. Dwa podwórka stawiały domy, zwrócone do siebie tylnymi ścianami, dwóch właścicieli było i dwa podwórka, parterowe niskie ale zawsze z ogródkiem. Gdzie właśnie jeszcze z matka Boska stojąca w kapliczce słupowej. Do tej pory stoi jeszcze ta posesja, niestety nie zdążyłam zarejestrować tej kapliczki.
„Zaczepiłam” się o szkolące koło wojskowe amatorów malarzy/pracowałam w wojskowym szpitalu/ i zaczęłam wyławiać przedwojenne małe kamieniczki, które cechowały cały Grochów, który tamtego czasu był małym miasteczkiem, to co ja lubię. Małe miasteczko , oddzielne od Warszawy, o swoistym klimacie i pełne właśnie takich pół zrujnowanych czasem , albo całkowicie, kamieniczek jednopiętrowych , dwu piętrowych ale zawsze był na nich element nie tyle o stawiających ale o sercu. Zawsze było a to jakieś nadproże, a to wyprowadzone przygórek jakiś. Znaki ,ze ludzie kochali to co robią, kochali to miejsce. Także kiedy po latach już zaczęłam myśleć o rysowaniu i malowaniu tych uliczek, utrwalaniu tych domków to miałam już upatrzonych wiele obiektów. Kiedy siadałam na ulicy, żeby przynajmniej naszkicować, naprowadzić kolor, żeby później kończyć w domu w razie czego to zawsze zjawiali się mieszkańcy ,którzy mi opowiadali: A czy Pani wie ,ze te stare ziemie elektrowni to są stare ziemie rodu Poniatowskich.. Przy Szaserów siedzę, maluje dom duży, drewniak otynkowany, od razu się zjawia pan : A to ja pani opowiem to jest rodu Damięckich itd. Itd.. Siedzę sobie na ulicy Gocławskiej bodajże i maluję bardzo skomplikowany dom, dobudówka, półpięterko, pięterko, daszek nad wejściem, jakiś wykusz, no ruina zresztą ale bardzo malownicza. Bardzo skupiona byłam, wiec nie zwracałam uwagi na przechodzących ludzi no ale widzę nogi ,które mnie otaczają, młode nogi po butach sądząc. Nie podnoszę wzroku bo cos kończę.. i nagle słyszę starszy głos. Proszę Państwa tutaj macie to o czym mówiliśmy, że trzeba szanować starą architekturę stare rzeczy i pani jest tego przykładem!!!!
Ta część Grochowa od Chłopickiego do Wawra to już jest Gocław. Jakaś myślę pomyłka urzędników…Maluję dom na którym widniał napis na starej ruinie.. ”Gocław jaki Gocław, my jesteśmy z Grochowa i dumnie jesteśmy z Grochowa”
Co zainspirowało mnie do tego, żeby nie tylko malować domki domeczki i ruinki ale także utrwalić napisy ,świadczące o tym ,że Grochowiacy są dumni z Grochowa. I tak się stało. Krążyłam z aparatem fotograficznym i z córka, wyławiałyśmy różne napisy. .lub też cale treści.. te zdjęcia posłużyły mi do skonstruowania dwustronnych tablic chyba 50 na 70.Na obu stronach były zdjęcia tych przeróżnych haseł np .”Kocham Grochów” i wisiały one w naszym Dzielnicowym Centrum Kultury u sufitu i były widoczne z każdej strony. Jako ze wisiały nad stołem wernisażowym .A od zawsze organizując wystawy na Grochowie konsekwentnie nawiązywaliśmy do Grochowa czyli była zupa Grochowa z wielkiego kotła, były ciasteczka grochowe a ostatniej wielkiej wystawie pt. Grochów odchodzący była zafundowana przez wytwórcę oranżada grochowska. To się działo w 2016 roku.
Jeśli mówić o moim ilustrowaniu Grochowa to zaczęłam od gołębników. Ich już w tej chwili nie ma a właściwie jest jeszcze resztka.. Stały naprzeciwko głównego wejścia do szpitala. Od bramy może to było 100 metrów. To była droga uczęszczana przez wielu pracowników. Bardzo wielu i o różnych porach bo prowadziła do ronda Wiatraczna. Urządziłam wystawę w auli głównej szpitala i zrobiłam konkurs dla obecnych na wernisażu a było na nim ok 80 osób ,które z pewnością przemierzały wielokrotnie drogę obok gołębników..” kto mi powie gdzie są te gołębniki” Pełna sala.. nikt nie zauważył.. To ilustruje, jak działa nasza postrzegalność i pamięć.. Wypieramy się przeszłości spraw i rzeczy zniszczonych i używanych.. Ludzi omijają to wzrokiem.
Mam przed sobą obraz, zdjęcie obrazu- zwykła furtka na jednej z grochowskich uliczek. Opuszczona chałupka, parterowa i wokół ogródek. Zastanawiająca jest furtka, ma daszek nad sobą,jest z desek, kolorowo malowanych,wesołych zniszczonych oczywiście ale widać że ktoś chciał umilić te ponurą ruinkę. Na przeciwko była posesja też z bramką skrajnie inną
Przepięknie kuta bramka. Namalowałam ją. Jeszcze mi czegoś brakowało, jedziemy po tygodniu a tutaj bramki nie ma ktoś się wziął za remont tego domku. Zjawia się właściciel.. to pytam o bramkę.. jest na stosiku do wyrzucenia. Zabraliśmy z córką tę bramkę ,ona ją przechowała wśród swoich „skarbów” ..po jakimś czasie oglądam program córki Rośliny Karoliny i widzę naszą furtke-bramkę – odnowioną nieco zrekonstruowaną która otwiera wejście do ogrodu tamtejszego domu kultury. .Doczekała się swojego drugiego życia. Jeszcze w tej chwili są tzw. drewniaczki. Były jeszcze trzy drewniaczki na Grochowie , tym najbliższym .. i mam te drewniaczki namalowane. .Te chałupki , domki.. czy to było budowane przed wojną czy po wojnie to jest okrągłe okienko w dachu, jakieś ozdóbki, rozkład czegoś serdecznego.. Na ulicy Kaleńskiej najstarszy jest dom na Grochowie.. obok instytutu profesora Modzelewskiego, malowałam go kilkakrotnie, nadal jest w rozkładzie. W tej powodzi stawianych mini apartamentowców zdarzają się przesympatyczne przypadki kiedy szanują zabudowę i pozostałe starocie..
Na ulicy kamionkowskiej była bardzo malownicza brama, tyły naszego ratusza. Ktoś kupił i bardzo skrupulatnie odnowił.. Jak się jedzie 202 mija się Chłopickiego i dalej to w poprzek ulicy Szaserów stał dom .Można go było tylko na motorze, na rowerze i pieszo obejść, był przekleństwem bo za tym domem był urząd celny i wjeżdżały te Tiry , stawały , musiały cofać i bocznymi uliczkami dojeżdżać. Po jakimś czasie go rozebrali, nikt nie zrobił dokumentacji, ani fotografii jednej. A to był zabytek. został jedyny dowód istnienia tego domku.. szkic obrazek Pani Ewy.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ELŻBIETA PRUS
Rozmowy przeprowadzono 20 listopada i 10 grudnia 2020 w Kredensie pod Oknami
1.
Elżbieta Prus z Garwolińskiej 26.Dzień dobry. Jestem już drugiego pokolenia mieszkańców. Rodzice dostali tutaj mieszkanie na początku 1959 roku.Nasz budynek był jednym z trzech pierwszych na osiedlu oddanych do eksploatacji.
Zanim się sprowadziliśmy to co niedzielę wraz z rodzicami wybieraliśmy się tu na osiedle patrzeć jak ten nasz domek rośnie. Od początku wiedzieliśmy który to będzie budynek ponieważ mój tata był w grupie założycielskiej spółdzielni, jako inżynier budowlany, konstruktor został zatrudniony jako instruktor nadzoru tutaj. Miał bardzo trudne zadanie. Warunkiem dostania tu mieszkania było przepracowanie iluś godzin w czynie społecznym, czy to była krawcowa ,czy sprzedawczyni czy lekarz czy nauczycielka wszyscy pracowali na tej budowie, układali posadzki tynkowali. Sprawa była dosyć trudna. Oprócz tego byli oczywiście wykwalifikowani pracownicy budowlani. Pospolite ruszenie ślad po swojej działalności zostawiło. Zdarzało się ,ze tata zabierał mnie na budowę. Pamiętam wygląd naszego mieszkania zanim się wprowadziliśmy, w stanie surowym, czerwone cegły i tam był magazyn materiałów budowlanych czyli były sterty klepki, parapety rury. Do osiedla w budowie prowadziła dosyć szeroka aleja, droga wysypana czarnym żużlem.Ona prowadziła od Grochowskiej do Szaserów obecnego.PO obydwu stronach tej drogi były nieużytki , pola.Teren szpitala był w budowie i był ogrodzony a w pobliżu były takie dzikie działki gdzie okoliczni mieszkańcy uprawiali sobie ogródki. Cała przestrzeń była otwarta .Na odcinku od Garwolińskiej do Wspólnej Drogi pasły się owce i krowy. Zapamiętałam starszego pana w szarym płaszczu do ziemi, z kosturem w ręku, chodził i pilnował tego inwentarza. Przyszedł styczeń 59 roku i weszliśmy do swojego własnego mieszkania, czyściutkiego, jasnego , z wanna zobaczyłam swój pokój. Zobaczyłam niebieską kuchnię gazowo węglową kuchnię. Część węglowa była chyba awaryjną. Ta droga utkwiła mi szczególnie w pamięci , ponieważ na niej pierwszy raz w życiu strasznie zmarzłam. Komunikacji nie było , do tramwaju daleko z ronda Wiatraczna. Kiedyś wracałam z mamusia ze śródmieścia z jakichś zakupów, wysiadłam na przystanku Grochowska róg Garwolińskiej, wysiadło się bezpośrednio na ulice, na kocie łby. Była zima zamieć śnieżna , potworny wiatr i my z mamusią z tej oświetlonej w miarę Grochowskiej musiałyśmy wejść w tą czeluść czarnego pola a tam w oddali , prawie na horyzoncie, wydawało się nam ze to bardzo daleko majaczyło jedno światełko wśród zamieci śnieżnej. Ono było przy wjeździe na teren osiedla .Była taka brama. Walcząc z wiatrem podążałyśmy w kierunku tego światełka przez tą zupełnie ciemną przestrzeń. Tak zmarzłam ,ze potem mnie mama spirytusem nacierała. Do tej pory pamiętam to uczucie potwornego zmarznięcia.
Dzieci w mim wieku nie było, ale nasz plac zabaw to były hałdy piachu , gdzie były przepiękne muszelki, kamyczki. Były deski zostawione z budowy które służyły nam budowy różnych szałasów .To wszystko wśród betoniarek, wywrotek, koparek.
Szkoła. Zaczęłam pierwsza klasę , na Siennickiej, dwa kilometry od domu i codziennie trzeba było przemierzać na piechotę.Najgorzej było w zimę , lekcje były dwuzmianowe, dla niektórych zaczynały się o 8 a dla innych o 13 30.Kończyło się o 4 , 5 w zimę… ciemno.Mama musiała po mnie wtedy przyprowadzać. Sklepów nie było żadnych. Ra rogu Kobielskiej i Wiatracznej był sklep spożywczy, był sklep rybny, tam był kiosk ruchu który do tej pory stoi i oczywiście budka z piwem , taka klasyczna pomalowana na zielono .Nie było już dalej żadnych budynków, jeszcze kilka drewnianych domków.
Teren nie był odśnieżany .Ok 62 63 roku miasto wpadło na pomysł ,żeby tu zwozić śnieg z Warszawy i rzeczywiście przyjeżdżały wywrotki i wywalały góry brudnego śniegu i ja przez te hałdy do szkoły. Ale nie było źle bo jak chodziłam do szkoły i śnieg się topił to ja tam znajdowałam pieniążki, raz znalazłam zegarek , zepsuty ale cieszyłam się bardzo , raz znalazłam zdezelowany srebrny pierścionek z czerwonym oczkiem.! To był skarb.. byłam szczęśliwa!
Z mojego okna na pierwszym piętrze widziałam produkcje cegieł. To był czas kiedy cegła była materiałem deficytowym, jak nie było trzeba było sobie poradzić. Trzeba było ja z robić. Nie wypalali z gliny, a szkoda. Stała betoniara, góra piachu, cement i stał sobie pan ,najpierw wrzucał do betoniary, potem z niej brał łopata pulpę , wrzucał to do formy w kształcie cegły, robił jakby taka babkę z piasku bezpośrednio na klepisko na ziemie pukał potem szpadlem żeby to ładnie wyszło, zdejmował formę i zostawała na ziemi betonowa cegiełka. I on tak układał tych cegiełek 20, 30 musiał czekać aż woda z nich odparuje z nich. Czasem trwało to długo i trzeba było ustalić dyżury ,żeby pilnować ,żeby w nocy tych cegieł nikt nie pozabierał. Następnego dnia przyjeżdżał pan z taczka, zabierał cegły i szły na budowę. I tak codziennie.
Wtedy prawie nikt nie miał samochodu. Pamiętam ,ze samochód miał nasz architekt, pan Stefan Ciechanowicz, Pracował w Miasto-projekt stolica wschód z moim tatą to było na Świętokrzyskiej to biuro wiec podjeżdżał ta Oktawia pod nasz dom , tata wybiegał z domu i razem panowie sobie jechali do pracy.
Jak w 1965 roku moi rodzice zakupili Syrenkę na raty to postawili ją przed domem, syrenka 102, pamiętam jak dziś taka lekko wrzosowym kolorku , to był jedyny samochód na całej ulicy. Nie było kłopotów z parkowaniem.
A Warszawa?
Z mama jeździłam do miasta, nie było jeszcze wtedy ściany wschodniej, Wars Sawa to były dopiero lata 64, 65 jak one powstawały, ale było i tak mnóstwo sklepów. Wydaje mi się teraz ,że pamiętam wybrukowaną Marszałkowską. Całe moje życie to był jednak Grochów , ale z koleżankami ze Śródmieścia spotykałyśmy się i wtedy widziałam sporadycznie Warszawę. .Spotykałyśmy się zawsze na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich..
Śródmieście lepiej poznałam na studiach, studiowałam na Politechnice Warszawskiej, wtedy już tak nie spieszyłam się tak do domu..
Pamiętam jeszcze ruiny w okolicach Pałacu Kultury. Tak się składa, ze mój przyszły mąż mieszkał przy Pałacu Kultury, przy tej budowie w Alejach Jerozolimskich 47 to jest na wysokości Pałacu kultury. Zamieszkał tam w okresie kiedy pałac Kultury był w budowie i tam były niesamowite wykopy. Pewnego dnia , bawiąc się z kolegami, został w czasie zabawy wepchnięty do głębokiego rowu i w paskudny sposób złamał sobie rękę .
Miał jednak szczęście bo okazało się ,ze chłopiec który go wepchnął w ten dół był bliskim kuzynem fantastycznego chirurga , doktora Grucy. W związku z tym bardzo dobrze się moim mężem zaopiekowano i ręka została uratowana. Mój mąż ze swojego okna widział wiele historycznych momentów.

2. Kiedy jeździłam z mamusią do Śródmieścia po zakupy i natknęłam się właśnie na skupiska ruin to moja mama wspominała z wielkim żalem i opowiadała o jaki tutaj był piękny budynek, jakie piękne wykończenia, jaka ulica jakie fantastyczne sklepy.. Pamiętała przedwojenną Warszawę. Moja Ciocia na rogu Brackiej i Alej Jerozolimskich miała sklep z kapeluszami! Wtedy po wojnie kobiety nosiły chusteczki na głowach i ciocia moja mamę rugała ,ze powinna nosić kapelusze. Tu u nas społeczność się zorganizowała i dosyć szybko powstał sklepik z podstawowymi produktami spożywczymi o ile się nie mylę to był baraczek drewniany na rogu Garwolińskiej i Szaserów! Tam można było kupić ulubione przez dzieci krówki. Były dwa rodzaje lizaków , bez sztucznych dodatków. Lubiłam lizaki w kształcie czerwonego kogucika. Miałam 8 lat jak tu przyjechaliśmy. Dla dzieci mieszkających w Śródmieściu, to z opowiadań męża, to gruzy były fantastycznym miejscem do zabaw chłopaków w wojnę. To było jednak bardzo niebezpieczne. Smaki dzieciństwa , w okolicy Bożego Narodzenia wiadomo było ,ze rzuca trochę cytryn i pomarańczy, mandarynki to trochę później było.. pomarańcze to był rarytas! No i jeszcze banany! To była rzadkość. Jeśli chodzi o pierwszego ananasa to w latach 60 tych! To było wydarzenie!!! Moi rodzice spotykali się ze znajomymi, to były gry w brydża, tańce imieniny po kilkanaście osób.. to był inny czas stosunków sąsiedzkich, międzyludzkich. Mieli grono pięciu zaprzyjaźnionych rodzin. U jednego spotykała się cała reszta. Raz na dwa tygodnie było takie spotkanie. No i oczywiście święta, to wiadomo. Rodzina. Moja babcia chodziła do przedwojennej szkoły gospodyń domowych i miała taki stu kartowy zeszyt w linię w czarnych kartonowych okładkach, na brzeżkach żółte kartki były podbarwione na czerwono i tam były różne wspaniałe przepisy pismem kaligrafowanym zapisane. Do tej pory używam babci przepisu na pasztet.! I jeszcze wspomnienie z dzieciństwa- pończochy! Były bawełniane, beżowe, marszczyły się , ściągały. Były mocowane nawet na małe dziewczynki do takiego pasa, który był z podwiązkami. To takie gumeczki na druciku, drucik oporowy i wkładało się na taki gumowy grzybek. Chodziło się w pończochach. No ale potem nastały czasy elastycznych rajstop. Miałam około 11 lat. Marzyłam o takich rajstopach. Koleżanka miała takie żółte przywiezione z zagranicy. Doczekałam się chyba po dwóch latach kiedy u nas sprowadzano już ale były tylko dwa kolory. Szafirowy i czerwone. W całej Polsce nie było innych tylko takie .Ja dostałam szafirowe. Miałam wtedy rower. Młodzieżówkę taką czerwoną. Ścigałam się z koleżanka która do mnie przyjechała, poślizgnęłam się, przewróciłam i zrobiłam wielkie dwie dziury w tych szafirowych rajstopach! Byłam nieszczęśliwa i poturbowana, poszłam od razu do szpitala ,żeby mnie zaszczepiono na tężec, opatrzono i zabandażowano mi łokieć, głowę i kolana zakrywając te dziury. tak wracałam do domu, koleżanka prowadziła dwa rowery. Mama kiedy zobaczyła nas z okna z przerażenia moim widokiem nawet nie słowem nie odezwała się na temat rajstop…A ja przezywałam głównie te dziury w moich pięknych rajstopach. Wówczas chodzenie do fryzjera było pewnym rytuałem. Kobiety z pokolenia naszych rodziców chodziły do fryzjera często. Uczesania jednak były tapirowane i nie bardzo estetyczne. Moje wspomnienie u fryzjera.. mąż mnie namawiał na fryzjera. Poszłam i poprosiłam o lekką trwała bo miałam i tak podatne włosy na kręcenie. W momencie kiedy fryzjerka zdejmowała mi te lokówki już po jej minie widziałam ,ż e to chyba nie był dobry pomysł. Powiedziała, no rzeczywiście ma pani bardzo podatne włosy. Loczki byył o średnicy centymetra i w żaden sposób nie dały się rozczesać i zlikwidować. Kiedy mąż otworzył mi drzwi w domu, stwierdził: no rzeczywiście niepotrzebnie namawiałem cię na tego fryzjera a córka mała kiedy mnie zobaczyła z wielkim płaczem rzuciła się na tapczan.. No i takie to moje wspomnienia jeśli chodzi o fryzjera z tamtych czasów. Moje związki z osiedlem są mocne! Moje towarzystwo studenckie było serdeczne i bardzo często się spotykaliśmy. Miałam też kolegę tu na osiedlu, który miał pieska bokserka z którym chodził na spacer i mnie zapraszał na te spacery. Zorganizował kiedyś prywatkę u siebie, takie spotkanie poobozowe. Bo był zwyczaj ,ze jeśli się jeździło razem na narty , czy na spływ to organizowało się spotkanie poobozowe. Okazało się ,że to był obóz narciarski z Politechniki Warszawskiej no i tam był taki chłopak który wpadł mi w oko i wzajemnie, była taka trochę drażliwa sytuacja bo chciał mnie odprowadzić do domu ale ten który mnie zaprosił na te prywatkę także czuł się w obowiązku odprowadzenia mnie do domu. I tak się stało. Po miesiącu ten kolega który mi się podobał i nie odprowadził mnie w rezultacie do domu odezwał się, nawiązał ze mną kontakt i później został moim mężem. Jest to romantyczne właściwie, bo ten budynek w którym się poznaliśmy stał przy ulicy Romea i Julii. Byliśmy oboje na Politechnice ale poznaliśmy się na prywatce u kolegi z osiedla przy ulicy Romea i Julii. Widocznie los tak chciał. Jak się pobraliśmy zamieszkałam na osiedlu Ateńska niedaleko stad. Dwadzieścia parę lat mieszkałam poza naszym osiedlem ale tu nadal mieszkali moi rodzice u których często bywaliśmy .Moje związki z osiedlem cały czas trwały. Po śmierci rodziców, mój mąż także zmarł, córki się wyprowadziły, założyły swoje rodziny.. sprowadziłam się tu, wróciłam i zamieszkałam w mieszkaniu rodziców i jestem tu do dziś.
Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
WERONIKA KAWĘCKA
Rozmowy przeprowadzono w grudniu 2020 w Kredensie pod oknami
1. Nazywam się Weronika Kawęcka ,mieszkam 60 lat na ulicy Garwolińskiej 22.Byłam bardzo młodą dziewczyną miałam 22 lata a syn miał 2 lata. Jestem świadkiem prawdziwej historii, kiedy widziałam jak wbijano miedzy moim blokiem czteropiętrowym olbrzymią matę z napisem osiedle bezdomnych kochanków! Wszystko dla mnie było cudowne! Byłam szczęśliwa kiedy otrzymaliśmy dwa pokoje z kuchnią. Czekałam na mieszkanie dwa lata. Tak kiedyś budowano. W dwa lata stanął blok czteropiętrowy. Dzisiaj można powiedzieć ze wada jest to że blok jest czteropiętrowy i nie ma windy i dzisiaj kiedy jestem już seniorka jest mi trudno wchodzić parę razy dzienni na czwarte piętro, dźwigać zakupy. Kiedy chodziłam ulica Szaserów z synkiem małym na spacery obecnie gdzie jest szpital ,stała przepiękna duża willa z czerwoną dachówką. Byłam świadkiem jak tą wille rozbierano bo tam mieszkało kilka rodzin.. Ludzie chyba dostali mieszkania.. Dzisiaj mamy szpital.. Dlatego coś za coś.. takie jest życie. Później zmieniono tablice i napis był na niej Osiedle młodych, a dziś jest Osiedle Szaserów. Kiedy było osiedle Młodych mieliśmy administracje na ulicy Grenadierów.. Przez prawie 25 lat czynsz był bardzo niski, potem można było wykupić mieszkanie na własność i zrobiłam to. Mieszkam do tej pory. Syn jest za granicą. Mąż zmarł bardzo dawno, był inżynierem budowlanym miał nadzory autorskie nad budową , budował w Polsce. I tak się stało ,ze zawalił się budynek mężowi tam miał nadzory autorskie. Tak wtedy to wszystko przeżył, stresy zawał. Zmarł w szpitalu. Zostałam bardzo młoda wdową. Warszawa te ponad 60 lat temu była inna .. smutna, odbudowywało się ją. Ja sama, bardzo młoda wówczas dziewczyna na Nowym Świecie woziłam cegły na taczkach. Wedle hasła cały naród buduje swoja stolice.. tez się przyczyniłam do odbudowy naszej Warszawy . Dla mnie wszystko było piękne bo mieliśmy mieszkanie. /relacja tekstowa zostanie uzupełniona/
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ADAM WERNIK
Rozmowę przeprowadzono w końcu listopada 2020
w Kredensie pod oknami
1. Nazywam się Adam Wernik. Jestem płotczaninem z urodzenia . W Warszawie mieszkam 70 lat w tym na osiedlu prawie 60 lat ponieważ byłem członkiem założycielem tej Spółdzielni RSM. Robotnicza Spółdzielnia Mieszkaniowa. Na zebrania chodziłem jeszcze kiedy biuro spółdzielni było naprzeciw komitetu Centralnego. Działałem i tu w spółdzielni. Wcześniej w radach nadzorczych. Najpierw było nieduże osiedle, potem zaczęło się rozrastać. Wprowadziłem się w 1962 roku. W budynku Szklanych domów 7B była butelka erekcyjna i oficjalne rozpoczęcie budowy osiedla. Jako inżynier budowlany prowadziłem , wprawdzie niewiele , ale obierałem budynki, odbiory techniczne obiektów, za to dostawałem niewielkie pieniądze ale mogłem wpłacać na kasę. Sadziłem jak wiele osób tu drzewa. Mam taką lipę przed moim oknem.. pilnuje, żeby mi jej nie ścięli. Ten cień jaki ona daje jest w upały kojący. Tu się wchodzi w inny klimat. Ja i mój kolega sąsiad Woluntarski wymyśliliśmy ,ze założymy w naszym budynku, który ma 5 pięter windę. Zarząd to poparł. /zapis tekstowy rozmowy zostanie rozwinięty wkrótce/

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ŁUCJA I WŁADYSŁAW WILIŃSCY
Rozmowę przeprowadzono 11 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
1. Moje nazwisko Wiliński Władysław mam 90 lat, jestem członkiem założycielem tej Spółdzielni i mieszkam tutaj 61 lat od grudnia roku 1959. W sztandarze Młodych było ogłoszenie o zamiarze takiej spółdzielni. Chcieli zwerbować członków spółdzielni wśród młodych pracowników różnych zakładów pracy. Ja byłem przedstawicielem zakłady T1 Warszawskie zakłady Radarowe na Poligonowej. Proponowano aby zrobić listę chętnych. Ja w T1 zebrałem 9 osób . Był Jakubiak z FSO, był Wróblewski z Domu Słowa Polskiego, były osoby z zakładów Nowotki.. i liczących się w Warszawie nazywał. Spółdzielnia miała taką koncepcje, ze to miało być „ciało społeczne, społecznie organizować wykonawstwo i własne siły. Pierwszym prezesem został ten redaktor ze Sztandaru młodych, głównym księgowym był Osikowicz i powstała rada nadzorcza w tej w spółdzielni. Ja miałem zaszczyt być pierwszym prezesem tej rady spółdzielni. Mój zakres pracy służbowej często mi przerywał mój zakres pracy społecznej , ponieważ wyjeżdżałem poza Warszawę nie było mnie po dwa trzy miesiące, późniejsze terminy przejmowali inni. Po tych pierwszych próbach zatrudniliśmy kierownika budowy .Nazwiska dzisiaj nie przypomnę. /Cdn./

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ZOFIA RUPIEWICZ OSTROWSKA
Rozmowę przeprowadzono 15 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
KRZYSZTOF OSTAS
Rozmowę przeprowadzono 6 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
DOROTA BRODOWSKA
Rozmowę przeprowadzono 9 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ZYGMUNT ZAREMBA
Rozmowę przeprowadzono 12 grudnia 2020 roku w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tindunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula co
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse ultricies, massa vitae imperdiet elementum, magna purus dapibus lacus, vel mattis elit orci quis massa. Donec ac eleifend sapien. Donec id nisi est. Quisque eu scelerisque nisl. Nulla eleifend tellus ex, eget tincidunt tortor eleifend in. In laoreet nisi luctus sapien mattis consectetur. Pellentesque id imperdiet ante. Pellentesque metus ante, elementum non tristique ac, pretium in nisl. Duis rutrum, lorem nec tempor dignissim, ex sapien vestibulum eros, a rutrum sem lectus sit amet quam. Aenean efficitur mollis fermentum. Morbi semper urna ac maximus molestie. Vestibulum ante ipsum primis in faucibus orci luctus et ultridfgnces posuere cubilia curae; Nulla luctus sem a mauris pellentesque, et tempor enim tincidunt. Aliquam sed gravida felis, sed aliquet est.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
ANATOL KAROŃ
Rozmowę przeprowadzono 13 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
JOANNA CZAPLA
Rozmowę przeprowadzono 14 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
MIROSŁAW BOGUSKI
Rozmowę przeprowadzono 16 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
EDWARDA DWORECKA I URSZULA DWORECKA -SIERGIEJCZYK
Rozmowę pokoleniową, z Mamą i Córką,Paniami Dworeckimi grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
EWA ŁUKSZO
Rozmowę wspólną przeprowadzono 18 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Pani Ewa Łukszo
Wiceprezes Zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej "Szaserów"
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.

Fundacja Piwnica poetycka
Archiwum historii mówionej
KRZYSZTOF JUREWICZ
Rozmowę wspólną przeprowadzono 18 grudnia 2020 roku
w Kredensie pod oknami
Pan Krzysztof Jurewicz
Prezes Zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej "Szaserów"
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Praesent luctus consequat justo, placerat sagittis massa. Fusce dignissim accumsan tincidunt. Suspendisse bibendum ligula eget odio aliquet porta. Aliquam quis rutrum arcu. In ultrices dapibus nulla ullamcorper ullamcorper. Aliquam molestie eu diam sed ornare. Nam id magna ut neque malesuada vulputate et ac leo. Curabitur et pharetra dui, vel ullamcorper justo. Nam a felis iaculis tellus blandit gravida. Nullam sed sem enim. Phasellus pulvinar vehicula commodo.
